Kołobrzeski Spleen

19 paź 2009

Uprawiać kokosy gdzieś daleko stąd

Jest taka piosenka wykonywana przez Alibabki, co zaczyna się słowami "Jak dobrze wstać skoro świt...". Przystańmy tu na moment. Są owszem plusy wstawania rano. Dzień długi i... Hmmm. W sumie nic więcej na myśl mi nie przychodzi. W każdym razie, swojego czasu wstawałem regularnie ok. 13:00 - 14:00. Na dłuższą metę nie jest to fajne. Uwierzcie. Ale wracając do tematu. Tak 'dobrze' to do końca nie jest. Zależy też oczywiście co rozumiemy pod pojęciem 'skoro świt'. Ponieważ dalsze słowa piosenki to '... jutrzenki blask, duszkiem pić'. I tu jest pies pogrzebany. Bo dochodzimy do mojej dzisiejszej pobudki, która standardowo plasuje się między 6:20 a 6:40 i blasku pieprzonej jutrzenki jakoś dziś zabrakło. Coraz bliżej tej magicznej pory roku gdzie wstaje się do pracy w kompletnych ciemnościach i wraca z niej w tożsamych warunkach oświetleniowych. Pora roku, która znów skłania do przemyśleń na temat słuszności emigracji do krajów gdzie słońce i temperatura są przyjaciółmi człowieka, a nie jego katem. I w dupie mam fakt, że w Kołobrzegu, im bliżej zimy, tym więcej w powietrzu leczniczego jodu. U mnie poziom serotoniny zwiększa słońce w otoczce ok 25-30 stopni, a nie jod i egipskie ciemności. Choć tu ten związek frazeologiczny jest lekko nie na miejscu.

Ok, wylałem swoje gorzkie żale na lokalną aurę. Ale np. w niedzielę nie było tak źle. Pobudka o słusznej porze i spacer na zasadzie tour the nadmorskie dziury. Odwiedziliśmy Mielno, które niestety już nie żyje zupełnie. Zabite dechami na trzy spusty i kartki na szybach, że do zobaczenia za rok. W Łazach droga nadmorska się kończy i jest koniec świata aczkolwiek jest znak, że to ul. Leśna (w sumie niezły dowcip tego co ten znak postawił).


Dalszy szlak na południe zabrał nas niespodziewanie do Koszalina (spełniając złotą zasadę numer siedem, że weekend bez wizyty w Koszalinie to weekend stracony). Trasa numer 11, wyjazd na Bydgoszcz już praktycznie w Kretominie - knajpa grecka DELOS. Godna polecenia kuchnia. Warzywa zapiekane w pergaminie i udziec barani pieczony w winie na piątkę. Wrócimy tam jeszcze stestować resztę menu. Polecam ten przybytek jakby ktoś tam zabłądził. Zwykle w weekend ciężko o stolik ale się udało.

Mówiąc o lokalach warto też nadmienić o pijalni kawy, do której w końcu udało mi się zajść - Pożegnanie z Afryką. Na palnikach spirytusowych zaparzą ci doskonałą kawkę do wyboru do koloru. Mi trafiła się kawa bananowa, a że musiałem jeszcze dopić pół dzbanka kawy orzechowej mojej żony, bo ta fanką okazało się nie jest, to myślałem, że wyskoczę z butów. Chciałem śpiewać, skakać, latać - kawę mają dobrą się znaczy.

A Kotwica w plecy z Koszalinkiem... Ale mecz dobry.

Brak komentarzy: