Kołobrzeski Spleen

24 wrz 2009

Jak to jest z tymi prawnikami

No właśnie. Jak to z nimi jest. Od zawsze wpajano mi do głowy, że jak nie masz jakiegoś prawnika w rodzinie to nawet nie myśl o tym zawodzie. Nigdy jakoś nie wnikałem czemu miałoby tak być. W sumie nie wiedziałem nawet jak wygląda ścieżka zostania takim adwokatem/notariuszem/radcą. Ano teraz już wiem i nie omieszkam Cię oświecić czytelniku.

Studia prawnicze trwają 5 lat. Przeciętnie jednak studiuje się to to trochę dłużej, a spory odsetek odpada sobie w dowolnym roku tych studiów - cóż, nie każdy potrafi przyswoić tony ustaw, kodeksów, czyli książek, które zbyt ciekawej fabuły nie mają. Po przeczytaniu wyrywkowo kilku 'artykułów' z tych 'powieści' uznaję, że mikroekonomia była pasjonującą lekturą.

Dodatkowo, nasz sejm lubi nowelizować, poprawiać, uchwalać, dodawać. I kupujesz kodeks, powiedzmy cywilny, za stówę - piękny, wydany miesiąc temu, zawierający załącznik - mały suplemencik, bo jak drukowali to kilka artykułów się zdezaktualizowało. Ale nic to - twoje piękne wydanie kodeksu będzie nieaktualne za dwa miesiące. Dodrukujesz potem zmiany ze strony sejmu i powklejasz w miejsce starych artykułów w kodeksie - tak będzie najprościej. W końcu, nowy kodeks ze zmianami wyjdzie dopiero za kilka miesięcy i oczywiście będzie już nieaktualny.

No ale nic to. Przebrniesz studia i zabierzesz się za wielki finał - pracę magisterską. Ten kto pisał wie, że pierwsze rozdziały opisówki kończą się rozdziałem odkrywczym, konkluzją. No dobra. Ale weź tu coś odkryj. Niektóre dziedziny są po prostu tak oklepane, że nic nie odkryjesz. Napiszesz prace jedną ze stu tysięcy istniejących. Oczywiście możesz być już ekspertem ds. własności intelektualnej w mediach elektronicznych itp. ale powiedzmy, że nie jesteś. Ok, przebrniesz i to. Zostaniesz wielce szanownym magistrem prawa. Wow. Szacunek. Brzmi dumnie, co?

Jeśli spoczniesz na laurach, możesz liczyć na ciepłą posadę ... zaraz, nie możesz na nic liczyć. Jesteś bezwartościowym mózgiem pełnym ustaw, które właśnie się nowelizują. Nie masz żadnych uprawnień. Ba, oficjalnie nie możesz nawet udzielać porad prawnych. Dalszą ścieżką kariery mogą być dodatkowe studia roczne np. z zarządzania/obrotu nieruchomościami, choć równie dobrze może to być filologia polska albo botanika od podstaw.

Liczymy jednak, że chcesz zostać tym KIMŚ, związanym ze swoimi studiami prawniczymi, czyli adwokatem/notariuszem/radcą/sędzią/prokuratorem. Żeby tego dokonać należy w pierwszej kolejności zdać Egzamin Państwowy, umożliwiający odbycie aplikacji. Egzamin odbywa się raz do roku i obejmuje lekko powiedziawszy ogrom materiału bliżej niesprecyzowanego. Egzamin zdajemy do skutku, oddając się lekturze kodeksów, ustaw, regulacji, rozporządzeń, poświęcając całe dnie na to żeby na egzaminie dobrze odpowiedzieć na przynajmniej 100 z 150 pytań.

Jest! Zdałeś! Otworzyły się wrota kariery, powiedzmy, notariusza! Cudnie! A więc te lata nauki nie poszły na marne. Te dni spędzone w domu, gdy na dworze turyści z parawanami pod ręką szli na plaże, miały jednak sens!

I tu zaczynają się schody. Nie, źle to ująłem. Schody zaczynają się już od pierwszego dnia zapisania się na studia prawnicze. Tu staje wielki, betonowy, zbrojony mur. Mur polega na tym, że aby odbyć aplikację, na którą to właśnie się dostałeś, potrzebujesz patrona w postaci notariusza. Ruszasz więc w poszukiwaniu takiego co weźmie cię pod swoje skrzydła. Zaczynasz optymistycznie, że może zatrudni, może opłaci aplikację (5tys / rok), może i za dojazdy na uczelnię do innego miasta zapłaci... Jeśli nie to może chociaż tak na wolontariacie, co? Cholera no ile mam wam zapłacić, żebyście mnie przyjęli!?

Dochodzimy do dziury w całym. Notariusz NIE MA OBOWIĄZKU przyjęcia aplikanta do siebie. Czyli wszystko w ich rękach. A po co wpuszczać nowego na rynek? Po co robić sobie konkurencję? Co tam zapisy w etyce prawniczej? Etyka, etyką, a o interes trzeba dbać. A co na to Izba Notarialna? Kiedyś łudziłem się, że jak nikt nie chce przyjąć, to ona przydziela takiego opiekuna np. w Wólce Śląskiej czy w Pszczynie koło Bielska Białej - w końcu jakoś się dojedzie do pracy znad morza, nie? Pani z Izby rozwiała moje płonne nadzieje, tłumacząc, iż nie ma MOCY SPRAWCZEJ aby zmusić notariusza do przyjęcia na aplikację, a tak w ogóle to ludzie z poprzedniej aplikacji nie mają nadal patrona więc sorry. Od razu zaznaczam, że nie ma to nic wspólnego z przyjmowaniem kogoś do pracy. Żadnych ZUSów i jałmużny - po prostu podpisanie papira, że BĘDĘ TWOIM OPIEKUNEM. Furtka zamknięta. Oto ten sławny mit co staje się prawdą - nie masz takiego w rodzinie - nie licz na szczęście!

A jeśli szczęście jednak cię spotka i ktoś ulituje się nad tobą? Czeka cię 2,5 roku weekendowych zjazdów na uczelni, kolejne egzaminy, stresy. No ale dobra. Dla wytrwałych docieramy do końca aplikacji. Piszemy oczywiście egzamin finalny! Najtrudniejszy ale wieńczący dzieło... aczkolwiek, nie zapominajmy, że nie możemy otworzyć jeszcze kancelarii. Czemu? Czas na asesurę! Asesor to taki ktoś, kogo tym razem ZATRUDNI na umowę o pracę litościwy notariusz, by ten, przez kolejne dwa lata, mógł odbyć obowiązkowy staż zawodowy. No tu już chyba cudów nie oczekujemy, prawda?

Gdy jednak cud się wydarzy i po co najmniej 10 latach trudów i znojów, beż życia, bez radości, bez chęci, bez grosza przy duszy, Pan Minister mianuje cię tym pieprzonym notariuszem, wtedy to wynajmiesz sobie lokal, otworzysz kancelarię i ze złowieszczym uśmieszkiem na twarzy rozpoczniesz swoje krwiopijstwo obiecując, że przenigdy nie zatrudnisz u siebie żadnego zasranego aplikanta. Tak na złość!

Brak komentarzy: