Kołobrzeski Spleen

9 sty 2011

2011

Piszę o pierdołach. Piszę jakieś bzdurne artykuły. Zabrakło w nich mnie. Nie ma w nich miejsca na mnie. Czas odkurzyć bloga.

Co ważne. Co najważniejsze. Niespodziewanie mamy Nowy Rok. Ale to odkrycie myślę nikogo nie zaskoczy. Ale jako, że ja ostatnio naszpikowany jestem wszelkiego rodzaju szkoleniami to może dam tu dobrą naukę Tobie ludu. Bo jak słucham ludzi wokół to widzę, że nie dla wszystkich to jest jasne. Który mamy rok mianowicie? Ano dwa tysiące jedenasty. Nie dwutysięczny jedenasty. Rok dwutysięczny był raz - w roku 2000 - w Millenium tak zwane. I minął. Jest dwa tysiące dziewiąty, dziesiąty, jedenasty. To tak jakby powiedzieć, że urodziłem się w tysiąc dziewięćsetnym osiemdziesiątym pierwszym. To tyle a propos Miodka. Fenkju.

I przyznać trzeba, że rok zaczął się w kratkę. Jednak pomijając te niefortunne zdarzenia są też zwycięstwa. Moja żona mianowicie wygrała, koniec końców, z systemem notarialnym w tym kraju. Trwało to rok. Na finiszu było trochę wybojów, lecz na ostatniej prostej wszystko się rozstrzygnęło na jej korzyść. Zaczęła oficjalnie aplikację, a zjazdy odbywać się będą w Szczecinie. O fortuno! Oznacza to, że co drugi tydzień zawitamy tam całym składem i jak opaczność pozwoli, za te 4 lata przejdę na zasłużoną emeryturę. I tego sobie życzmy w tej godzinie postanowień i noworocznych wyzwań.

I nadszedł czas na urlop. Po dwóch latach bez konkretnego wolnego czas opuścić nie-służbowo ten kraj. Deska odkurzona, stoki ośnieżone, a wieczorem wino i fondue. Dwa tysiące jedenasty czas zacząć!

Brak komentarzy: