Kołobrzeski Spleen

4 sie 2009

Latać

Przygód ze wsi ciąg dalszy. Sławny apartament koło naszego domu okupuje, od wczoraj, śpiewająca ekipa z gitarą. Idąc spać, do snu tulił mnie utwór „Whisky moja żono”. Są wakacje w końcu, tak? Nikt przecież do pracy rano wstawać nie musi. Żona moja mnie tylko rano poinformowała, że ekipa rzygała przez okno koło 3 nad ranem. To się nazywa Polski etos zabawy! Wyjedź nad morze z kolegami, śpiewaj z nimi przy gitarze i winie do białego rana i rzygaj po dachu ile fabryka dała! Rozczuliłem się – ach te studenckie czasy ;)

I zrobiłbym coś. Coś we mnie siedzi. Oglądałem wczoraj na National Geographic odcinek z cyklu podróży kulinarnych po świecie. I tam jeżdżą i jedzą. I byli we Włoszech. I była ryba, owoce morza, makarony i pełno oliwy! I flaki jedli jakieś smażone w bułce na ulicy z ostrym sosem. Też bym pojechał coś zjeść…

A do tego mamy pod nosem lotnisko i zacząłem szukać ile kosztuje taki kurs pilotażu na motolotnie. I kosztuje dychę. A sama motolotnia nówka nie śmigana trzy dychy. I można tym latać i sunie to 100 na godzinę i np. lecisz sobie do zioma do Zielonej Góry w 2 godziny i lądujesz na polu, bo to gdzie popadnie można usiąść praktycznie. No ale kurwa ja mam lęk wysokości! A co dopiero pilotować to ustrojstwo? Ale mówię – przezwyciężę i wezmę skoczę ze spadochronem podczepiony do zioma, bo są właśnie u nas do końca tygodnia. I zobaczyłem filmik z tego wydarzenia na ich stronie i nogi mi zadrżały. Niestety cienX skrzydeł nie ma i po ziemi stąpać twardo lubi – ptaka ze mnie nie zrobią. I tyle na temat szaleństw.

Hasło na dziś: „Wszyscy wiedzą, że czegoś nie da się zrobić, i przychodzi taki jeden, który nie wie, że się nie da, i on to właśnie robi.”

Brak komentarzy: