Kołobrzeski Spleen

12 gru 2008

Coraz bliżej....

Nie chcę wyjść na malkontenta. Człowieka, który nie pisze nic od tygodni, bo nie ma nic do powiedzenia, a pisze wtedy gdy najdzie go chęć ponarzekać. Ale idą święta. Święta, które zawsze szalenie pozytywnie wspominałem i wyczekiwałem ich z niecierpliwością.

Z czym kojarzą Ci się te święta? Bo mi ze śniegiem. Śniegiem co leżał od listopada i całe dnie po szkole spędzało się pod blokiem na górce z drewnianymi sankami, które nie za bardzo chciały jechać. Okoliczne rozlewiska i bagna zamarzały tworząc naturalne lodowiska, gdzie najlepszą zabawą było wywracanie kolegów. I odliczało się dni do wigilii, a list do świętego mikołaja ze śmiałymi życzeniami wisiał na szybie i oczekiwał realizacji. I były te wielkie kartonowe ‘kalendarze’ z otwieranymi okienkami, z których codziennie powinno się wyjmować jedną czekoladkę, aż do okienka nr 24 – największego ze wszystkich, gdzie zwykle krył się święty mikołaj. Ja oczywiście nigdy nie przestałem na jednej czekoladce dziennie – czasem był to zjedzony tydzień w jeden dzień :D

Kilka dni przed Wigilią zjeżdżała się cała familia, kuzynostwo i wujostwo – ci młodsi zajmowali się sobą, a starszyzna przy wódce i brydżu omawiała najważniejsze wydarzenia mijającego roku. Babcia oczywiście na bieżąco dokonywała w kuchni kulinarnych cudów i serwowała raz po raz kolejne potrawy. Kiedy w ten właściwy dzień przychodził święty mikołaj i prezenty leżały pod choinką, my oczywiście nie mogliśmy się doczekać ich rozpakowania. A starszyzna sprawy nie ułatwiała. Trzeba było się podzielić opłatkiem z każdym z osobna, zjeść kilka kulinarnych cudów, min. niezapomniane w smaku pierogi z kapustą i z grzybami czy zupę z karpia. Jak już wszyscy pojedli i popili, zabieraliśmy się za prezenty. Jeden ze starszyzny wybierany był na reprezentanta mikołaja i miał za zadanie rozdać prezenty spod choinki. Ale nic za darmo. Trzeba było zaśpiewać piosenkę, powiedzieć wierszyk – generalnie czymś się wykazać i zasłużyć na paczkę. Oczywiście w ramach równouprawnienia nie dotyczyło to tylko młodych, a każdego z osobna. Podchmieleni wujowie i dziadkowie śpiewali, śmiali się i potem z dziecięcą ciekawością rozpakowywali kolejne prezenty.

Do czego zmierzam? Ot wzięło mnie na wspominki i zacząłem się zastanawiać co obecnie jest nie tak z tymi świętami. Konsumpcjonizm, który zaczyna się już wczesnym listopadem, powodujący szał zakupów i wszechobecne symbole świąt w sklepach pojawiające się w okolicy święta niepodległości to nie problem. To nasza wspólna wina i odpowiedź na potrzeby rynku. To że kiedyś było skromniej nie jest powodem żeby za tym tęsknić. To jak sentyment do Amigi i gry Mortal Kombat. Nigdy już większej frajdy człowiek nie miał z komputerem. A przecież gry ewoluowały, poprawiły się graficznie, muzycznie. Ze świętami jednak stało się trochę inaczej. Rodziny wokół zaczęły się rozpadać, na święta nikt nie przyjeżdża. Już rok temu pisałem, że święta w gronie 5 osobowym to nie święta. Gdzie ten śnieg? Gdzie te chęci, niecierpliwość, radość. Obecnie święta to zjazd znajomych, ze świata, z kraju do rodzinnego miasta. Spotkać ich można potem w mieście, na pasterkach które zamieniają się w jedną wielką imprezę, gdzie opowiadają co słychać, mimo że nasza-klasa pozwala zwykle śledzić ich najmniejsze pierdnięcie. I w sumie chyba jednak nie narzekam. Piszę i piszę żeby w końcu dojść do wniosku, że z tymi świętami jest wszystko w porządku. To we mnie umarł dzieciak, który tak wyczekiwał tych świąt.

Na pocieszenie powiem, że to taki okres przejściowy. Bo za rok, dwa powinien pojawić się potomek tego dzieciaka, który wskrzesi święta, przyniesie śnieg, sanki, a może i reaktywuje Mortal Kombat :)

Brak komentarzy: