Ok, wylałem swoje gorzkie żale na lokalną aurę. Ale np. w niedzielę nie było tak źle. Pobudka o słusznej porze i spacer na zasadzie tour the nadmorskie dziury. Odwiedziliśmy Mielno, które niestety już nie żyje zupełnie. Zabite dechami na trzy spusty i kartki na szybach, że do zobaczenia za rok. W Łazach droga nadmorska się kończy i jest koniec świata aczkolwiek jest znak, że to ul. Leśna (w sumie niezły dowcip tego co ten znak postawił).

Dalszy szlak na południe zabrał nas niespodziewanie do Koszalina (spełniając złotą zasadę numer siedem, że weekend bez wizyty w Koszalinie to weekend stracony). Trasa numer 11, wyjazd na Bydgoszcz już praktycznie w Kretominie - knajpa grecka DELOS. Godna polecenia kuchnia. Warzywa zapiekane w pergaminie i udziec barani pieczony w winie na piątkę. Wrócimy tam jeszcze stestować resztę menu. Polecam ten przybytek jakby ktoś tam zabłądził. Zwykle w weekend ciężko o stolik ale się udało.
Mówiąc o lokalach warto też nadmienić o pijalni kawy, do której w końcu udało mi się zajść - Pożegnanie z Afryką. Na palnikach spirytusowych zaparzą ci doskonałą kawkę do wyboru do koloru. Mi trafiła się kawa bananowa, a że musiałem jeszcze dopić pół dzbanka kawy orzechowej mojej żony, bo ta fanką okazało się nie jest, to myślałem, że wyskoczę z butów. Chciałem śpiewać, skakać, latać - kawę mają dobrą się znaczy.
A Kotwica w plecy z Koszalinkiem... Ale mecz dobry.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz