Niedziela zwykle jest moim dniem na eksperymenty kulinarne. Testuję to sobie wtedy jakiś mądry przepis z przepastnych zasobów internetu. Dziś była pieczona jagnięcina. Najwspanialsze jej wydanie jadłem swojego czasu w małej knajpce w Stanach. Rozpadała się w ustach i była przez pewnie cały tydzień moczona w jakiejś super-marynacie. Przepis, który dostałem w swoje łapy wymagał ziół typu szałwia i cząber. Jak na złość, postanowiono mi zamknąć wszystkie sklepy z okazji zesłania Ducha Świętego. Zesłany Duch musiał więc wystarczyć za wszystkie zioła potrzebne do upieczenia jagnięcego udźca. Do tego naczynie żaroodporne okazało się nie do końca odporne na białe wino, które przy wlewaniu do potrawy rozsadziło cały przybytek. Prawdziwy kucharz się nie poddaje i w smogu palonego wina dokańcza swoje dzieło... Dokończone zostało w żeliwnej brytfannie, jednak mimo 2 godzinnego pieczenia nadal było łykowate. Spoko - nauka na przyszłość.
Ale kulinariów ciąg dalszy. Bo dostałem kupon na 100zł do wykorzystania w knajpie Domek Kata w Kołobrzegu. Domek Kata to jedna z takich knajp, które mogą poszczycić się... no właśnie czym... byciem najdroższym?, najwykwintniejszym?, pełnym Niemców? No knajpa mająca w założeniu być wykwintna, droga i wyszukana. Dobrze opisał tego typu knajpy Cejrowski w swojej serii "Co mnie wkurza" jednak TVN skrzętnie pokasował wszystkie jego odcinki z Youtube.
Tak czy owak wszystko musi tu być z sosem kurkowym, borowikami, w cieście francuskim, z krewetkami - generalnie wiecie do czego zmierzam - schabowego z frytkami tu nie szukaj. Z burżujskiego punktu widzenia knajpa jest więc ok. Jednak ja omijam ją z jednego powodu - to jedzenie jest po prostu nie-smaczne. A ja chodzę do knajpy zjeść coś dobrego, a nie pokazać się, że byłem bo mnie stać. Sic!
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz