Kołobrzeski Spleen

11 mar 2011

Piąta rano w Krakowie

Jak patrzę w swój kalendarz to sam się boję. Trudno znaleźć mnie na miejscu. Potem wracam z tych kilkudniowych wojaży i zastaję na miejscu zupełnie inną córkę. Rośnie skubana w jakimś turbo tempie.

A w Krakowie, o piątej rano w środę, mróz dało się zobaczyć w powietrzu. Biała, zmrożona mgiełka szczypała w twarz, a oczy same zamykały się z bólu. Chęć zobaczenia czegokolwiek, nim zacznie się doba hotelowa i będzie można wziąć zasłużony prysznic, była skutecznie konfrontowana z nieludzkimi warunkami pogodowymi o tej porze. Bazylika Mariacka, jedyny otwarty, ogólnodostępny obiekt, dał schronienie od mrozu tylko na chwilę. I wtedy spod ziemi wyrosło Cafe Philo. Lokal tętnił życiem wczorajszej imprezy, która ewidentnie nadal trwała. W powietrzu wisiała ciepła chmura dymu, a w głośnikach leciał Bob Marley. Później miałem jeszcze kilka razy odwiedzić to miejsce...
A w okolicach południa, temperatury w Krakowie sięgnęły niespotykanych w tym roku. To była przepiękna zapowiedź wiosny i rehabilitacja za przygody o 5 rano po 12 godzinach podróży znad morza na południe.

I może się chwaliłem ale przypomnę - uczęszczam na angielski. Postanowiłem na stare lata, że zdam solidny certyfikat CAE. Powiedzieli, że zapłacą za kurs i egzamin no to poszedłem - co mi tam. Niemieckiego i tak już się nie nauczę za cholerę. No i chodzę już z 3 miesiące na zajęcia i tracę czas, bo szkoła nie jest w stanie zapewnić nauczyciela prezentującego poziom (że tak nieskromnie powiem) wyższy niż mój. Przerobiłem już chyba całą kadrę tam pracującą. Obecnie moim native speakerem jest pani z Kenii. Jak mój akcent zmieni się na lekko afrykański i zacznę upraszczać sprawy gramatyczne na zasadzie 'Ja pochodzić z wioska w afryka' to wystąpię o zwrot kosztów za cofnięcie się w rozwoju. Myślę, że po 2 latach nauki z tą panią osiągnę poziom Ewy Minge:

Brak komentarzy: