Kołobrzeski Spleen

7 wrz 2009

Sen o Mundialu

Mimo moich psioczeń na reprezentację Polski w nogę, jak na kibica przystało, zasiadłem z biało-czerwoną czapką i kuflem Lecha w dłoni aby, z typowo polską nadzieją, obejrzeć mecz przeciw Irlandii. I co ja mam powiedzieć. Najlepiej podsumował to wszystko Żewłakow na gorąco po meczu. Aż byłem w szoku, że w końcu jakiś piłkarz odważył się dosadnie powiedzieć jak chujowa jest ta reprezentacja. Może ktoś to wrzuci na jutuba, ale póki co znaleźć nie mogę. Moje wyskoki z kanapy w kierunku telewizora i miotanie kurwami pod adresem wszystkich zawodników bez wyjątku nie pomogło. Ani, Cudo - Ludo, ani jazzy Smolarek - nikt nie był w stanie dołożyć tej zwycięskiej budy. A Irlandia cudem nie jest. Wystarczyło ich przycisnąć i jedyne co robili to wiwatowe strzały na aut. A to że Lewandowski wleciał, razem z trójką obrońców, strzelając gola lewym pośladkiem jednego z nich, warto przemilczeć.

I chociaż miał to być mecz ostatniej szansy, to już coś wyliczają, że się nadal da. A podobno Polacy jak mają nóż na gardle to są jak lwy. Jak ich okupant przyciśnie to się jednoczą itp. I ta iskierka nadziei, sprawia, że znów zasiądziemy przed tymi telewizorami i cholera tylko ile moja wątroba stresu i piwska wytrzymać może się pytam? Do dupy z taką grą Panie.

Lepiej na siatkę przełączyć albo na zaczynające się dziś ME w koszu. Ja w środę, trochę niechcący, złapałem fuchę tłumacza Bardzo Ważnej Delegacji na Bardzo Ważnej Kolacji w Bardzo Drogiej Restauracji. Jednym słowem mecz, lub jego lwia część, ominie mnie łukiem. I może dobrze. Choć poziom stresu pewnie porównywalny. Angielski już nie ten sam co kiedyś, ale wczorajszy telefon od zioma zza oceanu dodał otuchy, że gadać się da.

A w stolicy, wielki świat Panie. I lekcja podręcznikowa - GPS to nie żona, nie daj sobie za niego ręki uciąć i ślepo nie wierz. Bo wylądujesz po złej stronie Wisły za mostem siekierkowskim i w korku do centrum wracać będziesz. No ale pomijając fakt, że podróż do stolicy znad morza naszego bałtyckiego to nadal mordęga ośmiogodzinna, to przyznać muszę, że drogi się budują, oj budują. Tylko jak się zbudują proszę na nich nie stawiać takiego 50 w kółku czerwonym na tle białym, bo pomysł to niewdzięczny, acz praktykowany. Koniec końców fotki na trasie nie strzelili, przeżyć się udało, ziomy odwiedzone i za zdrowie ich udało się rytuał uczynić, a i nieco milionów w Ministerstwie też udało się uszczknąć dla miasta naszego. Niepozorna wizyta warta dziewięćdziesiąt cztery miliony z hakiem :D

I na wikend dodatkowo szybka lektura w postaci Michała Witkowskiego i jego Margot. Współczesna proza polska pełna brzydkich wyrazów, niewybrednego seksu z tirowcami na 5 batów, świętej Asi od tirowców co przez CB nawraca na dobrą drogę i szołbiznesu w wydaniu bigbraderowskim. Lektura dziwna. Ale sprawiła, że szukam już jego dwóch poprzednich książek, szczególnie tej nominowanej do NIKE.

Brak komentarzy: