Kołobrzeski Spleen

27 maj 2010

Dwa pokoje w Warszawie

Weniu i Śmietana szukają współlokatorek w związku z powstałymi wakatami po wyprowadzce dwóch osób z ich mieszkania. Ogłoszenie ukazało się już w sieci. Cytuję je bez edycji:

Może tytułem wstępu - parę słów o Nas: Takich dwóch, jak Nas trzech - nie ma ani jednego - powiedział czwarty z nich - po czym cała piątka udała się w kierunku lasu.. :) To tak pokrótce.

Mamy do zaoferowania dwa pokoje - w mieszkaniu 4-pokojowym. Mieszkanie w miarę nowe - nie odnawiane - po prostu nowe. W nowym budownictwie. Chronione osiedle, do dyspozycji: garaż, kuchnia, łazienka. Wszystko ładnie pięknie. 7 minut z buta do Metra Ursynów. Obecnie dwa pokoje zajmowane są przez Nas - przeze mnie i przez kumpla. Nie robimy hałasu, nie imprezujemy, nie mamy aż tak strasznie dużo nałogów. Obaj pracujemy - nie uczymy się. Obaj palimy papierosy - i tak zostanie. :)

Wymagania:

- szukamy pary dziewczyn (para = 2) ewentualnie dla troszkę wolniej "chwytających" ---> http://pl.wikipedia.org/wiki/Para#J.C4.99zyk.2C_mowa
- wiek: od 19 do 25 lat
- palące czy też nie - naprawdę bez różnicy
- preferowany kolor włosów - 1 blondynka - 1 brunetka (cenimy sobie równowagę w przyrodzie)
- mile widziana znajomość angielskiego i zainteresowanie botaniką
- wymiary - nie aż tak strasznie ważne, ale mile widziana zgodność z normami ISO-woman-International-2010:2012 (60-90-60)
- kłótliwość i narowisty charakter - nie wchodzą w grę
- mile widziana umiejętność gotowania i zaawansowane umiejętności prowadzenia domowych porządków
- umiejętność prowadzenia inteligentnych, błyskotliwych dialogów w stanie upojenia alkoholowego
- orientacja seksualna - FreeStyle (cały czas jesteśmy parą dziewczyn - pamiętamy?)

Dodatkowe wymagania:

- studentki SGGW - prosimy załączać fotografię do oferty
- studentki UW - wymagane zaświadczenie o niekaralności

Oferujemy:

- możliwość mieszkania w młodym, ambitnym - dynamicznie rozwijającym się zespole współlokatorów
- cisze i święty spokój - w zależności od potrzeb
- miłe towarzystwo - w zależności od potrzeb
- dostęp do Internetu i telewizji
- wycieczki po Ursynowie - tudzież znajdujących się w pobliżu klubach i lokalach


Cena za pokój: 700 PLN brutto - nie ulega negocjacji

25 maj 2010

I am on my way home

Są takie chwile kiedy chcesz wrócić do domu i nie masz takiej możliwości. Mimo, że wyczerpany zapas skarpet, gaci i tym bardziej gotówki krzyczy z walizki, że pora wracać na stare śmieci - na wyświetlaczu monitorów obok twojego numeru lotu widnieje wielki czerwony napis CANCELLED – jesteś udupiony.

Ale od początku. To miała być ciekawa odskocznia od codzienności. Służbowy weekend w Madrycie. Europejska konferencja z jednym tylko reprezentantem Polski – ze mną. Zaszczyt – może trochę, przygoda – w rzeczy samej! Lot z Berlina. Do Berlina samochodem. Wylot 7 rano – na lotnisku trzeba niby być o 5:00 … ‘co nam młodym nie żonatym’ jak to mawia moja babcia. Ot, niedogodność, którą trzeba było jakoś przełknąć. Dalej bezpośredni lot do Madrytu, a potem już praca, praca, praca… :)

Bo nie o pierdołach chciałem, tylko o pewnych spostrzeżeniach. Konferencję organizowała Komisja Europejska. Wszystkie koszty podróży, pobytu i wyżywienia były zapłacone przez naszą wspólną europejską kiesę. 85 osób dosłownie z całej Europy. Koszty przelotu tych z Lizbony może nie były szaleństwem, ale sprowadzenie reprezentantów lekko egzotycznych Azorów to już wyzwanie. Do tego całkiem wystawna kolacja w sobotę i inne smaczki proponowane przez organizatorów w skali, że tak powiem, niewielkiej istotności całej konferencji, pokazały mi tylko jak lekką ręką wydaje się unijne euro. Jak pomyślę o tych wszystkich ‘unijnych szczytach’, tych wszystkich urzędnikach i ich debatach i na co można te ‘służbowe’ pieniądze wydać to mam już pełną świadomość jak administracja potrafi chłonąc euro swoich podatników. Faktycznie miło było zasmakować kawałka tego tortu i jestem przekonany, że łatwo się nim zachłysnąć będąc w euro-administracyjnych-strukturach.

Przez całą konferencję towarzyszyły nam szmery o aktywności islandzkiego wulkanu. Ja miałem wylecieć w niedzielę. Część osób w sobotę. Odwoływane loty w sobotę nie wróżyły nic dobrego. Kilka osób wróciło z lotniska – odprawionych z kwitkiem.

Zajmijmy się więc liniami lotniczymi i moim nieudanym powrotem. Gdy wszedłem na lotnisko i zobaczyłem najdłuższą kolejkę świata wiedziałem, że czeka również na mnie. 3 godziny później miałem być w Berlinie, dodatkowych skarpet nie było, gotówki przeznaczonej na wyjazd też jakby nie za wiele – a jednak zostanę tu na bank przynajmniej kolejną noc. Szybko znalazłem pewnych Niemców – towarzyszy niedoli, którzy kombinowali jak alternatywnie dostać się do Berlina. No bo jak tej chmury nie zwieje to ile tak można – dzień, tydzień, dwa? Każdy dzień kosztuje. Przymusowy urlop to nie bajka. Telefon do lokalnego PKP – wszystkie bilety wyprzedane, mają miejsca na czwartek. Autobusów brak. Zresztą jak tu szukać połączeń na tym lotnisku, bez komputera, bez pomysłu, bez hiszpańskiego. Weźmy auto! Wyjedziemy dziś, będziemy pojutrze jak dobrze pójdzie. Z Berlina do Madrytu jest bagatela 2300km. Ale wypożyczenie auta z oddaniem w Berlinie to 1800EUR. Do tego paliwo i opłaty drogowe… Nawet jak weźmiemy 5 osób to i tak dużo za dużo. Telefon do organizatora – „Bierz co dają. Powinni zapewnić nocleg – my znajdziemy ci inną drogę powrotu”.

I teraz pierwsza myśl Polaka. Jakby takie PKP odwołało przejazd … i jakby w ogóle postarało się o zapewnienie jakiegoś noclegu to na bank w podrzędnej spelunie. Już myślę o piętrowych łóżkach, 5 osobach na sali i innych dantejskich scenach. Z uśmiechem na twarzy, mając w świadomości, że mam brać co dają, staję przed kompletnie zestresowanym Panem przy okienku, który czuje presję sytuacji. Mówi mi, że ma dla mnie miejsce na wylot w środę (jest niedziela). Ok. - Zakwaterowanie jakieś dajecie? - Oczywiście. I pełne wyżywienie. - Biorę. Facet wklepuje coś w klawiaturę. - Przykro mi – nie ma już miejsca na środę – jest na czwartek (obok mnie stoi 5 jednakowych kolejek do tego samego przewoźnika – zabrali mi miejsce). - No to niech będzie czwartek, mówię spokojnie. Obok mnie jakiś facet napierdala w parapet sąsiedniego okienka, wygląda jakby miał zaraz zabić gościa, który w imieniu przewoźnika oznajmił mu złą nowinę. Zdecydowanie chce wrócić do domu – dziś. Ja dostaję numer lotu na czwartek i błogosławieństwo żeby się chmura do tego czasu zmyła. Do tego namiar na autokar który zawiezie mnie do hotelu Auditorium, gdzie mam spędzić kolejne 4 noce.

Czas na spostrzeżenia. Tego dnia nie odleciało 850 pasażerów tej, konkretnej linii. Wszyscy dostali miejsce w hotelu Auditorium (jak się później okazało największego hotelu w Europie – 860 pokoi) z pełnym wyżywieniem. Niektórzy, jak np. ja, dostali takie miejsce w hotelu do czwartku tj. 4 noce. Sama konferencja miała miejsce w sercu Madrytu w czterogwiazdkowym hotelu. Auditorium położony był natomiast na peryferiach miasta, jednak jego cztery gwiazdki przebijały cokolwiek czym do tej pory ugościł nas Madryt. No bo co może zrobić linia lotnicza, która udupia cię na miejscu mimo twojej woli. Jesteś zły, w końcu miałeś wracać, miałeś plany… Twój w pełni wyposażony pokój, zapewniony oczywiście na wyłączność, oraz jedzenie, od którego uginają się stoły, baseny, sauny, siłownie i wszechobecny szybki internet uspokoją cię nieco.

Jakie straty ponoszą linie lotnicze pakując tych wszystkich ludzi do hotelu za ok. 100EUR za noc od osoby? Ta konkretna grupa na jednym lotnisku kosztowała ich te 85tys EUR. W skali wszystkich połączeń lotniczych tego dnia, koszty są serio spore. A to przecież tylko wycinek kosztów, o których nie mamy pojęcia. Więc co mogłem w swojej sytuacji zrobić w tym pięknym przybytku w zastanej sytuacji? Ano uprać gacie i skarpetki w ich pięknej czterogwiazdkowej łazience, używając jednorazowych płynów i mydełek i rozwiesić je dumnie do wyschnięcia. Sorry Winnetou - życie. Po prysznicu udałem się na kolację. Tam lekko przybity, nakładając mule, krewetki i innego rodzaju specjały od lodów przez ciasta i owoce do makaronów i mięsiw, zaczepił mnie znajomy z konferencji. A więc nie tylko ja nie poleciałem? Jest nas więcej? Przy butelce wina do kolacji jakoś pozbieraliśmy myśli o naszym przedłużonym pobycie w stolicy Hiszpanii i wyruszyliśmy na jej wieczorny podbój raz jeszcze.

Następnego dnia dostałem telefon, że jeśli uda mi się być w przeciągu pół godziny na lotnisku to mają dla mnie lot przez Pragę do Berlina. Półtorej godziny później byłem już w drodze do Czech. Wsiadając do śmigłowego antka w Pradze dopiero zdałem sobie sprawę, że lecę na Tegel, a nie Schonefeld, gdzie zaparkowałem auto. Ale Berlin to nie wieś. Autobus plus pociąg i godzinę po wylądowaniu byłem już w aucie. Nawet pomarańczowa lampka, która zapaliła się na desce rozdzielczej ok. 100km przed granicą polsko – niemiecką nie powstrzymała mnie przed dotarciem do domu w okolicach 1 w nocy. Chciałem przygód no to je dostałem…

23 maj 2010

Siedem

Mulatu Astatke zagrał w Szczecinie i oczywiście koncert przegapiłem. A tu wpadła mi w łapy świeża płytka Nasa i Damiana Marleya, którą otwiera numer "As we enter" właśnie na samplu Mulatu. Ech.



A one dobiły wspólnie do siódmego miesiąca. A to już nie przelewki:)


11 maj 2010

Udało się!

Co organizator to organizator, a co pepiczki to pepiczki - im wulkan nie straszny. Szybki telefon i w poniedziałek byłem już w drodze do Pragi przewoźnikiem o wdzięcznej nazwie Czech Airlines. Stamtąd śmigłowym antkiem do Berlina, potem jeszcze autobus i pociąg z Tegla na Schonefeld, a tam już czekała moja fura. Pomarańczowa lampka, która zapaliła się 100km przed granicą Polski o 23:00 nie powstrzymała mnie żeby na 1:00 być w domu. A dobrze być w domu...

10 maj 2010

stuck in Madrid

Chcialem napisac o muzeach. O Prado i Reina de Sofia. O Santiago Bernabeu i o sobotnich zwyczajach hiszpanow. Ale tematem przewodnim stal sie islandzki wulkan i jakies cholerne pyly ktore moga udupic czlowieka na kolejne 4 dni w tym miescie. Bo niby wiedzialem ze byly problemy z lotami w Europie. I niby Madryt jest spoko. Ale serio. Get me out of here. Now!