Kołobrzeski Spleen

30 paź 2009

Budzę się i nie wiem gdzie jestem

Od poniedziałku zrobiłem 1200km za kółkiem, a nie przypominam sobie abym zmienił pracę na przedstawiciela handlowego. Jednak jak ojczyzna wzywa - trzeba jechać. A zaczęło się niewinnie od poniedziałkowej konferencji na temat energii odnawialnej w jednym z lokalnych hoteli. Zjechała nam się śmietanka z całej Europy (no Buzka w sumie nie było) by podyskutować o tym, modnym ostatnio temacie i wszystko przebiegało bez zbędnych zawirowań. Zawirowanie pojawiło się koło 16:00 i sprawiło, że następnego dnia o 11:00 zameldowałem się w nadmorskim mieście po drugiej stronie zachodniej granicy. Ja zająłem się sprawami najwyższej wagi, a w tym czasie moja żona odkrywała uroki lokalnego Rossmana o gabarytach TESCO, o czym opowiadała w drodze powrotnej z nieskrywanym podnieceniem. Wróciliśmy do domu o 21:00, a już następnego dnia o 9:00 meldowałem się w Szczecinie. Powrót dzień później. I tak to właśnie jestem. Nie wiem jak się nazywam i gdzie uciekł ten tydzień.

I mam informację, że moje makalony dotarły do koleżanki w Anglii, z poprawnym adresem angielskim i dopiskiem POLAND. Ej Angole! Co jest z wami nie tak? Ej WTF? Ej, ej, yo. Bo może i jest takie miasto York w Polsce. Ale nie ma takiego miasta Londyn. Jest Lądek, Lądek Zdrój. Więc szanujcie moje makalony, bo wyjdzie na to, że jak zamówię następny transport to może trafią właśnie do Lądka Zdroju. A to zakurwiście nie w tę stronę i nie po drodze.

26 paź 2009

Przydzbaniliśmy

Ten dwudziestolatek mierzący 177cm wzrostu, sprawił że Polonia wygrała z Kotwicą. Nie trafił dwa razy z dwutaktu idąc samemu na kosz. Nie trafił trzech rzutów za trzy. Siedząc na ławce, miotał się i denerwował na siebie, śmiejąc się jak można nie trafić takich łatwych punktów. Jednak w dogrywce wpakował nam trójkę i w 3 sekundy do końca jakie pozostały Kotwicy, nie udało się nic ciekawego zrobić. Mecz pełen emocji zdecydowanie. Nie pomógł nawet nasz Bartek Diduszko, ładując 34 punkty (!) w tym 5/5 za trzy (!). Winiu władował dwie solidne tróje, dorzucił jednego z półdystansu i miał kozacką asystę.

A co słychać w Szczecinie? W Galaxy 4 godziny mogą człowieka zmęczyć bardziej niż siłownia. W głowie huczało mi tylko: Make money, money go shoppin'. Take money, money go shoppin'. No matter what the weather, winter spring or fall. We'll be doin' in... at the mall. Wycieńczeni, dotarliśmy do ziomów na galę boksu. Na galę boksu zaproponowaliśmy weselną i zostaliśmy skontrowani trzema wyborowymi. Moja świadomość poddała się w okolicach pierwszej, a ciało siedziało podobno do trzeciej. Walczyłem więc podobnie jak Gołota. Jak to mówią ziomy - przydzbaniliśmy konkretnie.

No i postawiliśmy gruby sos na Adamka, więc wyjazd na plus.

23 paź 2009

Gdzie te moje makalony?

Nie no. Sześć dni po złożeniu zamówienia na moje makalony, baba z obsługi pisze, że muszę dopłacić 15 funtów żeby przysłali mi paczkę do Polski. No moja droga. Jakbym chciał paczkę do Polski to bym przecież zaznaczył taką opcję. Co za system. I to sześć dni po tym jak złupili moją kartę kredytową. Skurczybyki. W tym tempie, będę miał swoje tenisówki na zimę jak znalazł.

I mam tonę roboty. Jakiś zleceń. Jakieś strategie, jakieś inne obszerne dokumenty. Mój ty boże, ja rok pisałem pracę magisterską, a w miesiąc mam napisać stustronicową analizę ekonomiczną. Mam lenia giganta i nic mnie z niego nie może wyprowadzić.

A na weekend planowane odwiedzenie szczecińskich ziomów celem … no po co się ziomów w Szczecinie odwiedza, chyba mówić nie muszę. Ciekawym dodatkiem będzie walka Adamka z Gołotą. Jakieś propozycje? Czy Andrzej jest w stanie wyprowadzić swojego potężnego prawego prostego zanim Adamek zamęczy go pracą nogami? Czy znów powtórkę walki pokażą w Teleexpresie? Czas pokaże.

19 paź 2009

Uprawiać kokosy gdzieś daleko stąd

Jest taka piosenka wykonywana przez Alibabki, co zaczyna się słowami "Jak dobrze wstać skoro świt...". Przystańmy tu na moment. Są owszem plusy wstawania rano. Dzień długi i... Hmmm. W sumie nic więcej na myśl mi nie przychodzi. W każdym razie, swojego czasu wstawałem regularnie ok. 13:00 - 14:00. Na dłuższą metę nie jest to fajne. Uwierzcie. Ale wracając do tematu. Tak 'dobrze' to do końca nie jest. Zależy też oczywiście co rozumiemy pod pojęciem 'skoro świt'. Ponieważ dalsze słowa piosenki to '... jutrzenki blask, duszkiem pić'. I tu jest pies pogrzebany. Bo dochodzimy do mojej dzisiejszej pobudki, która standardowo plasuje się między 6:20 a 6:40 i blasku pieprzonej jutrzenki jakoś dziś zabrakło. Coraz bliżej tej magicznej pory roku gdzie wstaje się do pracy w kompletnych ciemnościach i wraca z niej w tożsamych warunkach oświetleniowych. Pora roku, która znów skłania do przemyśleń na temat słuszności emigracji do krajów gdzie słońce i temperatura są przyjaciółmi człowieka, a nie jego katem. I w dupie mam fakt, że w Kołobrzegu, im bliżej zimy, tym więcej w powietrzu leczniczego jodu. U mnie poziom serotoniny zwiększa słońce w otoczce ok 25-30 stopni, a nie jod i egipskie ciemności. Choć tu ten związek frazeologiczny jest lekko nie na miejscu.

Ok, wylałem swoje gorzkie żale na lokalną aurę. Ale np. w niedzielę nie było tak źle. Pobudka o słusznej porze i spacer na zasadzie tour the nadmorskie dziury. Odwiedziliśmy Mielno, które niestety już nie żyje zupełnie. Zabite dechami na trzy spusty i kartki na szybach, że do zobaczenia za rok. W Łazach droga nadmorska się kończy i jest koniec świata aczkolwiek jest znak, że to ul. Leśna (w sumie niezły dowcip tego co ten znak postawił).


Dalszy szlak na południe zabrał nas niespodziewanie do Koszalina (spełniając złotą zasadę numer siedem, że weekend bez wizyty w Koszalinie to weekend stracony). Trasa numer 11, wyjazd na Bydgoszcz już praktycznie w Kretominie - knajpa grecka DELOS. Godna polecenia kuchnia. Warzywa zapiekane w pergaminie i udziec barani pieczony w winie na piątkę. Wrócimy tam jeszcze stestować resztę menu. Polecam ten przybytek jakby ktoś tam zabłądził. Zwykle w weekend ciężko o stolik ale się udało.

Mówiąc o lokalach warto też nadmienić o pijalni kawy, do której w końcu udało mi się zajść - Pożegnanie z Afryką. Na palnikach spirytusowych zaparzą ci doskonałą kawkę do wyboru do koloru. Mi trafiła się kawa bananowa, a że musiałem jeszcze dopić pół dzbanka kawy orzechowej mojej żony, bo ta fanką okazało się nie jest, to myślałem, że wyskoczę z butów. Chciałem śpiewać, skakać, latać - kawę mają dobrą się znaczy.

A Kotwica w plecy z Koszalinkiem... Ale mecz dobry.

16 paź 2009

Moje butyyyy uoooo

Jestem niepoprawnym fanem butów. Dodatkowo, po głębszych poszukiwaniach stwierdzam, że jestem gotów zabić za K-Swiss'y. W każdym razie wszystkie moje ulubione buty łączy jedno - są białe. I żona moja zagląda mi w zakładki gdzie mam już namierzone 20 par i mówi, że wszystkie są przecież takie same. Dyletantka! I niezadowolona na dodatek, po tym jak jej zakomunikowałem, iż mając obecnie łącznika ze sklepami w UK w postaci Dominiki, będę sprowadzał średnio jedną parę butów na miesiąc. Pewnie nadal uważa, że był to żart - niach, niach, niach :P A tu pierwsza paczka już w drodze, bo, o zgrozo, zaakceptowało moją kartę kredytową. Jakiż to zgubny wynalazek! O szatanie, w długi przez buty wpadnę.

Alzo. K-Swissy w drodze:

OVERHEAD

APPROACH

Oraz brane pod uwagę w dalszej kolejności (wybrane) :)

Nike Air Max Courtballistec 1.3

Reebok Classic Leather Laced

Reebok Hexride S Fit Run

Nike Inside BB Basketball

K-Swiss Spinshot Indoor

K-Swiss Tubes Run 100

Te ostatnie nie są wyjątkiem od reguły - mają wiele białego. I w ogóle jęzor wisi mi do kolan i kup mi buty białe pod choinkę i wiesz, że cię pokocham! 46EUR / 12US / 11UK :P

15 paź 2009

Modrzew

Wczoraj, spoglądając na cycki naszych cheerleaderek doznałem olśnienia, że ten czas faktycznie pędzi jak szalony. Cztery lata temu, kiedy Kotwica grała swój pierwszy sezon w ekstraklasie, cheerleaderki były spełnieniem marzeń Polańskiego. Wczoraj na meczu, dotarło do mnie, że za zgodą rodziców mogłyby już w świetle prawa robić co byle. Zresztą, ta dzisiejsza młodzież nie jest już taka święta jak my kiedyś, podobno... ale nie o tym. Oprócz nowości w postaci cycków, w repertuarze naszych cheerleaderek nadal te same, niezsynchronizowane, nudne wygibasy. Jednak okazało się, że można wejść na wyższy poziom chujowizny, wystawiając dwóch, małoletnich emo-dzieciaków z grzywką sięgającą do górnej wargi, skaczących w rytmie ex-hitów disco. Po tym co zobaczyłem podczas Euro Basketu, jestem niepocieszony z naszej oprawy muzyczno - tanecznej. At all.

Suma sumarum, poszedłem zobaczyć jak tam wygląda nowy sezon ekstraklasy koszykarzy. Mecz prezentował się niczym radosna koszykówka. Bez obrony generalnie. Momentami grało przeciwko sobie dwóch rozgrywajków, wchodząc pod kosz jak w masło. Jedyną słuszną 'lampę' założył Winiu ale odgwizdali mu faul. Jak znajdę to na jutubie to wrzucę, bo w sumie jedyna słuszna akcja, po której cała hala poderwała się z krzesełek rzucając kurwami w sędziego. A w weekend odwieczna wojna w Koszalinie, transmitowana zresztą o 19:00 w TVPinfo. Polecam, choć z góry uprzedzam, że AZS w tym sezonie jest cholernie silny.

No a w radiu od trzech dni Żanet Kaleta (Żanetka Leta?) ze swoim Laktowaginalem, a do tego do godziny 15:00 TRZY razy poleciał Last Christmas - nie ma chuja, zima wyminęła jesień chyłkiem - w sensie po kryjomu.
Minął rok. Zima przeszła w wiosnę, wiosna w lato. Lato przeszło z powrotem w zimę, a zima wyminęła wiosnę i zamieniła się od razu w jesień.

7 paź 2009

Zasada numer cztery

Tytułowy spleen mnie dopadł razem z jesienią, co nadeszła jak niechciany gość bez choćby pół litra. Zeszły tydzień wpędził mnie w takiego lenia, że nawet na kosza się nie wybrałem, a to już jest POWAŻNE naruszenie zasady numer cztery. Bo zasada numer cztery mówi - będziesz chodził na kosza.

I wskazówka na wadze przekroczyła niespodziewanie magiczną liczbę. Całe życie mówiłem, że trudno mi przytyć. No to chyba wszedłem w okres życia gdzie nie wydaje się to trudne. Ot, żre się i już. Ale spokojnie, spokojnie - najpierw masa potem rzeźba jak mawiają bywalcy siłowni. Tylko, że niecały rok temu jeszcze z ledwością byłem w stanie zapakować do kosza, a teraz jakoś trudniej się z ziemi oderwać. Ale to na bank wina butów. It's gotta be the shoes!

Ale Dominika jest moim światełkiem w tunelu, że da się jakieś buty dzięki niej zdobyć. W ulubionych mam ich już 20. Założyć fundację chyba muszę. Oddaj 1% na buty dla fanatyka.