Kołobrzeski Spleen

30 wrz 2009

Świat jest mały

Ok. Coś jest nie tak. Jakiś błąd w Matrixie. Ja rozumiem, że można spotkać gościa, którego poznało się na weselu zioma, dzień później w McDonaldsie w Słupsku. W końcu wszyscy chodzą na wyborne śniadania do McDonalds. Więc dzień po poprawinach, o 8 rano, 130km od miejsca gdzie obywało się wesele, łatwo spotkać weselników. Ale wyobraźmy sobie hotel w Gdańsku. W Gdańsku Sobieszewie, czyli prawie w obwodzie Kaliningradzkim. Do tego hotel od "centrum" tego Sobieszewa oddalony kilka kilometrów, w lesie, nad samym morzem - słowem, na kompletnym zadupiu. I hotel swoje wakacyjne oblężenie ma za sobą, a my jesteśmy tam teoretycznie jedyną grupą na nudnym szkoleniu. Praktycznie jest tam jeszcze jedna grupa, producentów filmowych, która pojawia się około 23:00. I podchodzi dziewczyna z tej drugiej ekipy i mówi do mnie: "Ej, a czy ty nie byłeś 9 lat temu w Kalifornii, w Mendocino?".

Bo ona pracowała na kuchni, a ja byłem od spraw technicznych. Ale od tego czasu nasze światy się oddaliły. I ona mi opowiada jak to właśnie kręcą reklamę dla banku i latają na różne plenery i atakuje Tajlandią, krewetkami nad oceanami, kawiorem w Rosji i serem w Paryżu, bankietami, drogimi winami, zegarkami z inskrypcjami i aktorami ze znanymi nazwiskami. I obiecałem sobie, że teraz czas na mnie. Że jednak byt określa status. Że jesteśmy tym co mamy, a nie naszymi bogatymi osobowościami. Że Warszawa i szczury i pogoń i kreska za kreską i do celu po trupach. Że jednak kadilaki i baseny w ogrodzie. Że inaczej jestem z góry skreślony, że nie mam riposty na jej kawior i krewetki i drogie apartamenty w Honolulu. Postanowiłem wziąć sprawy w swoje ręce. I wziąłem! Wysłałem ten kupon lotto ... ale trafiłem tylko dwójkę. Kadilaki muszą poczekać na kolejną kumulację, bo nie chodzi o drobne przecież.

25 wrz 2009

Aj em Blu

Dziś w kąciku melomana Blu i Busta Rhymes. O ile tego drugiego nie trzeba przedstawiać to ten pierwszy jest nadzieją na to, że współczesny rap może mieć wspaniałe oblicze. Blu działa od 2004, a narobił już sporo szumu w branży. Cold hearted był, przez dobre kilka miesięcy, dzwonkiem u mnie w telefonie. Niesamowity tekst przede wszystkim. Mixtape'y wydane min. z Dj Heat'em na bank pojawią się nie raz w moim melomańskim zakątku. Trafił w samo sedno mojego gustu.

I dajcie mi już ten wikend, bo primo - bym się w końcu wyspał; sekundo - kolejną książkę nabyłem w Empiku i bym poczytał; tryplo - Kotwica zaczęła przedsezonowe mecze i grają z Prokomem jutro, a dziś Prokom gra z Izraelem; quattro - ziom ma wesele w sobotę i promil zostanie podniesiony na wyżyny; czinque - w niedzielę święto niemałe, co mi doda siwego włosa na głowie kolejnego i finalnie sixtanto - do Gdańska się na początku tygodnia wybrać muszę. Jednym słowem długi weekendzie pełen wrażeń przybywaj!

24 wrz 2009

Jak to jest z tymi prawnikami

No właśnie. Jak to z nimi jest. Od zawsze wpajano mi do głowy, że jak nie masz jakiegoś prawnika w rodzinie to nawet nie myśl o tym zawodzie. Nigdy jakoś nie wnikałem czemu miałoby tak być. W sumie nie wiedziałem nawet jak wygląda ścieżka zostania takim adwokatem/notariuszem/radcą. Ano teraz już wiem i nie omieszkam Cię oświecić czytelniku.

Studia prawnicze trwają 5 lat. Przeciętnie jednak studiuje się to to trochę dłużej, a spory odsetek odpada sobie w dowolnym roku tych studiów - cóż, nie każdy potrafi przyswoić tony ustaw, kodeksów, czyli książek, które zbyt ciekawej fabuły nie mają. Po przeczytaniu wyrywkowo kilku 'artykułów' z tych 'powieści' uznaję, że mikroekonomia była pasjonującą lekturą.

Dodatkowo, nasz sejm lubi nowelizować, poprawiać, uchwalać, dodawać. I kupujesz kodeks, powiedzmy cywilny, za stówę - piękny, wydany miesiąc temu, zawierający załącznik - mały suplemencik, bo jak drukowali to kilka artykułów się zdezaktualizowało. Ale nic to - twoje piękne wydanie kodeksu będzie nieaktualne za dwa miesiące. Dodrukujesz potem zmiany ze strony sejmu i powklejasz w miejsce starych artykułów w kodeksie - tak będzie najprościej. W końcu, nowy kodeks ze zmianami wyjdzie dopiero za kilka miesięcy i oczywiście będzie już nieaktualny.

No ale nic to. Przebrniesz studia i zabierzesz się za wielki finał - pracę magisterską. Ten kto pisał wie, że pierwsze rozdziały opisówki kończą się rozdziałem odkrywczym, konkluzją. No dobra. Ale weź tu coś odkryj. Niektóre dziedziny są po prostu tak oklepane, że nic nie odkryjesz. Napiszesz prace jedną ze stu tysięcy istniejących. Oczywiście możesz być już ekspertem ds. własności intelektualnej w mediach elektronicznych itp. ale powiedzmy, że nie jesteś. Ok, przebrniesz i to. Zostaniesz wielce szanownym magistrem prawa. Wow. Szacunek. Brzmi dumnie, co?

Jeśli spoczniesz na laurach, możesz liczyć na ciepłą posadę ... zaraz, nie możesz na nic liczyć. Jesteś bezwartościowym mózgiem pełnym ustaw, które właśnie się nowelizują. Nie masz żadnych uprawnień. Ba, oficjalnie nie możesz nawet udzielać porad prawnych. Dalszą ścieżką kariery mogą być dodatkowe studia roczne np. z zarządzania/obrotu nieruchomościami, choć równie dobrze może to być filologia polska albo botanika od podstaw.

Liczymy jednak, że chcesz zostać tym KIMŚ, związanym ze swoimi studiami prawniczymi, czyli adwokatem/notariuszem/radcą/sędzią/prokuratorem. Żeby tego dokonać należy w pierwszej kolejności zdać Egzamin Państwowy, umożliwiający odbycie aplikacji. Egzamin odbywa się raz do roku i obejmuje lekko powiedziawszy ogrom materiału bliżej niesprecyzowanego. Egzamin zdajemy do skutku, oddając się lekturze kodeksów, ustaw, regulacji, rozporządzeń, poświęcając całe dnie na to żeby na egzaminie dobrze odpowiedzieć na przynajmniej 100 z 150 pytań.

Jest! Zdałeś! Otworzyły się wrota kariery, powiedzmy, notariusza! Cudnie! A więc te lata nauki nie poszły na marne. Te dni spędzone w domu, gdy na dworze turyści z parawanami pod ręką szli na plaże, miały jednak sens!

I tu zaczynają się schody. Nie, źle to ująłem. Schody zaczynają się już od pierwszego dnia zapisania się na studia prawnicze. Tu staje wielki, betonowy, zbrojony mur. Mur polega na tym, że aby odbyć aplikację, na którą to właśnie się dostałeś, potrzebujesz patrona w postaci notariusza. Ruszasz więc w poszukiwaniu takiego co weźmie cię pod swoje skrzydła. Zaczynasz optymistycznie, że może zatrudni, może opłaci aplikację (5tys / rok), może i za dojazdy na uczelnię do innego miasta zapłaci... Jeśli nie to może chociaż tak na wolontariacie, co? Cholera no ile mam wam zapłacić, żebyście mnie przyjęli!?

Dochodzimy do dziury w całym. Notariusz NIE MA OBOWIĄZKU przyjęcia aplikanta do siebie. Czyli wszystko w ich rękach. A po co wpuszczać nowego na rynek? Po co robić sobie konkurencję? Co tam zapisy w etyce prawniczej? Etyka, etyką, a o interes trzeba dbać. A co na to Izba Notarialna? Kiedyś łudziłem się, że jak nikt nie chce przyjąć, to ona przydziela takiego opiekuna np. w Wólce Śląskiej czy w Pszczynie koło Bielska Białej - w końcu jakoś się dojedzie do pracy znad morza, nie? Pani z Izby rozwiała moje płonne nadzieje, tłumacząc, iż nie ma MOCY SPRAWCZEJ aby zmusić notariusza do przyjęcia na aplikację, a tak w ogóle to ludzie z poprzedniej aplikacji nie mają nadal patrona więc sorry. Od razu zaznaczam, że nie ma to nic wspólnego z przyjmowaniem kogoś do pracy. Żadnych ZUSów i jałmużny - po prostu podpisanie papira, że BĘDĘ TWOIM OPIEKUNEM. Furtka zamknięta. Oto ten sławny mit co staje się prawdą - nie masz takiego w rodzinie - nie licz na szczęście!

A jeśli szczęście jednak cię spotka i ktoś ulituje się nad tobą? Czeka cię 2,5 roku weekendowych zjazdów na uczelni, kolejne egzaminy, stresy. No ale dobra. Dla wytrwałych docieramy do końca aplikacji. Piszemy oczywiście egzamin finalny! Najtrudniejszy ale wieńczący dzieło... aczkolwiek, nie zapominajmy, że nie możemy otworzyć jeszcze kancelarii. Czemu? Czas na asesurę! Asesor to taki ktoś, kogo tym razem ZATRUDNI na umowę o pracę litościwy notariusz, by ten, przez kolejne dwa lata, mógł odbyć obowiązkowy staż zawodowy. No tu już chyba cudów nie oczekujemy, prawda?

Gdy jednak cud się wydarzy i po co najmniej 10 latach trudów i znojów, beż życia, bez radości, bez chęci, bez grosza przy duszy, Pan Minister mianuje cię tym pieprzonym notariuszem, wtedy to wynajmiesz sobie lokal, otworzysz kancelarię i ze złowieszczym uśmieszkiem na twarzy rozpoczniesz swoje krwiopijstwo obiecując, że przenigdy nie zatrudnisz u siebie żadnego zasranego aplikanta. Tak na złość!

22 wrz 2009

Zjeść w Kołobrzegu

Zwycięstwo żony mojej należało przypieczętować jakimś, przynajmniej niecodziennym wydarzeniem, więc postanowiliśmy wybrać się na wyborną kolację. Poszliśmy do lokalu, który swojego czasu był naszym ulubionym, serwującym doskonałe mięsiwa i niesamowite wręcz talarki z ziemniaków (uwierzcie, że talarki z ziemniaków mogą być niesamowite). Lokal zwie się Karczma Monte Christo i znajduje się w sercu dzielnicy portowej naszej, powoli już posezonowej, wyludnionej dziury. Od czasu jak tam ostatnio byliśmy minęło kilka dobrych lat, a lokal podobno zmienił właściciela i przeżył kilka personalnych zawieruch.

Lokal, jak i cała dzielnica, nie spodziewał się chyba najazdu aż dwóch 'turystów', pragnących do tego zjeść coś na ciepło koło 19:00. Żona zamówiła pierś z kury po hawajsku, a ja zrobiłem coś czego nie robię nigdy - zamówiłem rybę! Nie dość, że rybę to jeszcze dorsza, którego jak wiadomo łapać nie wolno, więc będzie świeżo wyjęty z zamrażarki. Danie nazywało się Dorsz Monte Christo i po ok. 30min oczekiwania, zostało podane przez samego szefa kuchni. I co? I pyszne! Masakryczne! Ryba na cytrynowym lekkim sosie, zapieczona z pieczarkami i serem, który nie był w żadnym momencie skorupą tylko płynną żółtą mazią, polana sosikiem czosnkowym. Rozpływało się to wszystko w ustach - dosłownie, inaczej bym tego nie opisał - to właśnie było to sławne hasło reklamowe wielu produktów - rozpływało się.

Swojego czasu, kiedy mój znajomy pracował tam jako kelner, ta knajpa miała swoich stałych klientów. Opowiadał mi np. o rodzince, która co sobotę przyjeżdżała do nich ze Szczecina na obiad. Nie wiem jak jest obecnie ze stałymi klientami ale jedzenie jest tam nadal świetne. Polecam.

21 wrz 2009

Droga Watażki

Jest taki raper Skorup. Wariat z południa. Moim zdaniem jedna z najbardziej oryginalnych postaci w polskim rapie. Gość, z którym nawet przez myśl mi nie przeszło, że mógłbym współpracować. A paradoksalnie to on mnie znalazł, napisał tekst pod bit który umieściłem na sieci i przysłał próbkę z pytaniem czy mógłby sobie ten bit przywłaszczyć. Od tego momentu minęła już chwila jednak 26ego września 2009 ukaże się płyta pn. Droga Watażki. Przedsprzedaż ruszyła. Na bank nie będzie przeciętna. No i będzie tam ta moja produkcja. Polecam :)


A im bliżej premiery tym więcej tego typu wariactw się pojawia z jego strony:

Gloria Victis

Mam sentyment do Sopotu i Oliwy. Wystarczy odejść od głównych arterii żeby znaleźć się pośród przedwojennych kamieniczek, starych drzew i poczuć się jak w małym mieście. Cisza, spokój i pełne uroku widoczki. Śmiało mógłbym się tam przeprowadzić, bo do dużego miasta kilka kroków, a klimat jak na wsi. Do tego odkryłem lokalny supermarket 'Alma', który reklamował się tym, że importują produkty z całego świata... no i nawiozłem przypraw i innych ciekawostek. Taki sklep na miejscu by się przydał zdecydowanie, bo zwariowałem.

No i z ziomem przy półfinale Eurobasketu opróżniliśmy kilka litrów piwa żywieckiego. Mecz Słowenia - Serbia to mój zdecydowany faworyt tych mistrzostw. Bo finał... nie oszukujmy się - jest koszykówka europejska i jest drużyna Hiszpanii - bezkonkurencyjna po prostu. No i po meczu finałowym jestem fanem Rickiego Rubio. Gość jest wariatem.


Tak czy siak, wracając do celu naszej podróży do trójmiasta, ona zdała ten egzamin. Kozak.

17 wrz 2009

Fortuna favet fortibus

Jutro jadę z małżonką do Gdańska. Bynajmniej nie jest to wycieczka weekendowo - urlopowa... Jak wiadomo, bądź nie, w sobotę, w całym kraju, odbywają się egzaminy na aplikacje adwokackie, radcowskie i notarialne. Po zeszłorocznej masakrze, w tym roku uzbierała się rekordowa liczba aplikantów - 14tys. (razy wpisowe - oj wymiar sprawiedliwości ręce zaciera). Egzamin składać się będzie ze 150 pytań, z czego 100 musi być prawidłowa aby taki ancymon dostał się na aplikację. W tym roku małżonka będzie próbować zostać notariuszem.

O Kaliszu! O Czumo! - O patroni święci zabłąkanych aplikantów na notariuszy! Czuwajcie nad moją niebogą, co by jej pióro ku właściwej odpowiedzi się kierowało, a czystość jej umysłu jako zefir znad morza same trafne paragrafy i ustępy na myśl przywodziła. Niechaj pojawi się lux in tenebris, a sprawiedliwa Temida szale wagi na korzyść o jej litość błagających przechyli.

I wtedy ja, cytując mojego zioma co mężem pewnej pani prawie-adwokat ostatnio został, przechodzę na emeryturę. :)

16 wrz 2009

Gdzie są moje makalony?

Problem mam – potrzebuję ciuchy nowe / Chciałbym sobie kupić, ale w sklepach są chujowe
Cytat pochodzi z ostatniej płyty Abradaba i w pełni oddaje rezultaty mojego szwędactwa sklepowego, które usilnie uprawiam w różnych miastach Polski. Dużą szansą jest jeszcze wizyta w ten weekend w Galerii Bałtyckiej w Gdańsku ale nie ma się co łudzić - w tym kraju nie ma fajnych ciuchów.

Zdefiniuj fajne? Mam prosty przykład - buty. Mam słabość do butów i przez to kolekcję niemałą. Kolekcja jednak się mocno styrała, bo każdą z par przywoziłem zza oceanu. Ostatnie 3 pary przywiózł mi pan kurier zza oceanu, bo w desperacji zamówiłem je przez sieć. W końcu dolar leżał na łopatkach, a wybór jest nieporównywalny. I łażę po tych sklepach, wertuję stronice internetowe i nic. Na koniec sezonu letniego, jakieś 2 tygodnie temu, udało mi się w końcu kupić letnie, eleganckie makalony do pracy. Bo u mnie z butami jest tak, że jak zobaczę te właściwe to wiem, że to one i muszę je mieć. Kurwa trzy miesiące spędziłem szukając takich w Polsce. Szok, że i tak udało mi się je w końcu kupić.

Jakieś pół roku temu, wkurzony, wlazłem na stronę sklepu zlokalizowanego za oceanem i wybrałem 8 par butów, przeszukując bazę ponad 10 tysięcy. Zajęło mi to dobre dwa tygodnie - ale wybrałem. Złożyłem zamówienie, a oni odpisali, że 5 z 8 par nie może być wysłanych, ponieważ producenci tych marek nie życzyli sobie wysyłania ich do wybranych krajów Europy... m.in. Polski. Myślałem, że ich zastrzelę. Tych samych modeli oczywiście nie znalazłem nigdzie u nas. I chodzę w tych starzejących się opyplusach. Wstyd.

A ty jak znajdziesz jeden z tych modeli to kup w rozmiarze 12.


I jeszcze taka ciekawostka na jaką się natknąłem. Klapki FIESTAFLOPS. Ktoś chciałby ze mną podkraść ten biznes i wprowadzić na nasz rynek? Czy takie rzeczy tylko w USA mają prawo bytu? Bo tak żeby być ich dystrybutorem na Polskę to 30$ za sztukę to nie przejdzie u nas. Musi być tak max 50zł :) No i pomysł z robieniem na zamówienie modeli dla hoteli, aquaparków itd. Może się udać :)

15 wrz 2009

Boombox

Na EPce Łony jest taki numer Boombox. W tytułowym boomboxie coś się 'popsuło', bo nie chce on czytać płyt młodszych niż pięcioletnie i żadne zabiegi nie mogą go zmusić aby się to zmieniło.

Przesłuchuję ostatnio mnóstwo płyt, szukając perełek - głównie do auta, bo ileż można słuchać tego samego. Z drugiej strony mam tu na blogu mały kącik melomana, którego chyba tylko ja słucham. No ale to też mnie motywuje do, jakby nie było, jednego z moich ulubionych zajęć, na który czasu ostatnio mało - słuchania muzyki. I okazuje się, że mam przypadłość Łonowego boomboxa. Co się stało z rapem? Gdzie się podziały sample - co się wszyscy uparli na tę elektronikę? A może to naturalny proces ewolucji muzyki, której jako starsi stażem 'nie rozumiemy'? Nasze babcie, fanki Ordonówny były przerażone Niemenem. Nasi rodzice, fani Perfectu byli przerażeni samym zjawiskiem muzyki elektronicznej czy rapu. Czy będę podtykał mojemu dziecku wczesne dokonania Guru, Commona, Mos Defa, mówiąc aby zluzował z tym Neyo, T.I. i innymi bliżej nieznanymi artystami co w refrenie mają po-po-po-pokerface po-po-pokerface? No na bank. Tylko czy on/ona będzie mówić - tatuś daj spokój z tymi staroświeckimi numerami? Czas pokaże.

W każdym razie, po głębszym dłubaniu w numerach, w kąciku melomana wylądowały numery z 2001 i 2002 - K-otix - World Renown i NAS - Get Down. Będę was nawracał z pokerfejsów na jedynie słuszny, zakurzony rap. Jakoś mój Youtube nie chce odpalić nic nowszego, sorry. :)

14 wrz 2009

Weekendowe Eurobasketowanie

Dwa miesiące temu wziąłem się za szukanie biletów na EuroBasket2009 i wyszło mi, że najlepszym terminem będzie niedziela 13 września i Bydgoszcz - w miarę blisko, no i niby da się do pracy pójść dzień później. Biletów oczywiście nie zamówiłem i nim się zorientowałem Euro Basket już trwał. Ziom, z którym miałem jechać nie wykazywał entuzjazmu i temat po prostu odpuściliśmy.

Jednak w niedzielę rano okazało się, że inny ziom jest w posiadaniu dwóch biletów właśnie na ten dzień, a jego kamrat odpuścił w ostatniej chwili temat. 15 minut na decyzję i wylądowałem w Bydgoszczy.

Piękna hala! Wielka! Trzy mecze - Macedonia vs Niemcy, Rosja vs Grecja i Francja vs Chorwacja. Do tego całkiem spore grupki kibiców każdego z tych krajów. Piękne, zacięte spotkania i klimat nie do opisania. Do tego, na zewnątrz hali zorganizowano miasteczko kibica z telebimem, kiełbaskami i piwem. A na telebimie oczywiście mecz siatkarzy. Jednak o samym zwycięstwie Polaków dowiedzieliśmy się podczas meczu Francuzów z Chorwacją. Zawodników pewnie lekko zdziwił fakt, że nagle cała hala zaczęła skandować Polska, Polska!. Normalnie święto kibica! Warto wziąć udział w takich wydarzeniach - bez dwóch zdań. Jak nie dla samych spotkań to choćby dla litewskiej ekipy cheerleaderek, które dały taki show, że oczy wychodziły z orbit - i nie chodzi tu tylko o urodę, choć tej im również nie brakowało. Zrezygnowany Tony Parker, z którym dzieciaki robiły sobie zdjęcia bez jego zgody przed meczem to też widok bezcenny. Nie wspominając już o skandowaniu razem z kibicami z Mołdawi: Auf wiedersehen, auf wiedersehen, Deutschland, Deutschland auf wiedersehen. Miód! Nawet powrót o 3 w nocy i wstawanie poranne do roboty tak nie bolało :)

11 wrz 2009

Dziś nie będzie o piłce

Tak. Jak w tytule. Chociaż powinno nie być 'dziś', bo już w ogóle nie będzie nic o piłce. Jakieś generalne przygnębienie było czuć w czwartek - ja nie wiem. Widać niektórzy na oczy przejrzeli. Koniec złudzeń moi mili. Ssiemy wielkiego pytona jeśli chodzi o futbol i to tyle kwestią podsumowania.

Dziś będzie o Słupsku. Słupsk kojarzył mi się zawsze jako miasto, przez które z bólem serca trzeba przebrnąć samym środkiem jadąc do Gdańska. Generalnie w trakcie tego przejazdu przychodziły mi na myśl pomysły o zaoraniu tego odcinka. Jednak Słupsk, jak się bliżej przyjrzeć - nie jest taki zły, a obwodnicę podobno już budują.

Słupsk ma dużo wspólnego ze Szczecinem - piękne kobiety. Kiedy będąc u zioma w stolicy rozmawialiśmy o babach, narzekał, że na miejscu ma tylko utrzymane mamuśki, gorące MILFy, a brak tych młodych szczecińsko-podobnych łań. Zresztą na studiach mieliśmy taką fazę, że idąc przez Szczecin robiliśmy wyliczankę - na 10 panien jakie zaraz miniemy ile z nich będzie solidną laską. Zwykle było to coś koło 8 :) No chyba, że było się w Galaxy to 10 :) Ech studia. Tak czy owak, ziomowi ze stolicy poleciłem telefoniczne przeprowadzkę do Słupska, a przynajmniej jego odwiedzenie w wolnej chwili.

Tak to właśnie, mając godnego polecenia przewodnika po Słupsku, a zarazem reprezentanta płci pięknej tego miasta - Marikę, trafiliśmy do lokalnej herbaciarni. Godny polecenia to przybytek, położony malowniczo nad rzeką Słupią, choć chyba bardziej nad krajową jedenastką. Tak czy owak 40 stronicowe menu mieści w sobie pewnie koło stu tuzinów herbat zielonych, czerwonych, białych, czarnych, a i pewnie znalazłbyś jakąś w swoim ulubionym kolorze. Kawę też mają przednią - ja stestowałem taką o smaku kardamonu i pomarańczy i przyznam, że przez chwilę czułem się jak na afrykańskiej sawannie.. Uczucie potęgował lejący się z nieba żar wprost na moje plecy odziane w czarną koszulę. Tak czy owak, na herbaciane podróże po świecie zapraszam do Słupska :)

Z dodatkowych ciekawostek 'o Słupsku' - ma najstarszą w Europie windę, która działa! Niestety obiekt zamknięto na 4 spusty, bo Słupsk nie zna pojęcia turystyka. Słupsk ma mur z cegły nad rzeką Słupią ale nie wiadomo co to za mur bo nie ma tabliczki ale wiadomo - Słupsk nie zna pojęcia turystyka. Słupsk nie ma żadnego hotelu, który miałby coś więcej do zaoferowania niż jedną gwiazdkę, ale przecież pojęcie turystyka... Ma za to szkołę policyjną (wielkie gmaszysko!) i policjanta na każdym rondzie - Słupsk zna bowiem słowo porządek i bezpieczeństwo. Słupsk ma też solidny gotycki, trójnawowy kościół ze sklepieniami krzyżowymi ale tamtejsi przewodnicy nigdy go nie odwiedzali... :) Tak czy siak - warto odwiedzić te dziwne miejsce na mapie Polski :P

8 wrz 2009

Do boju Biało-Czerwoni!

No i pięknie. Cóż za tydzień kibica! Po wczorajszej wygranej nad Bułgarią, dziś czas na mecz w siatę z Hiszpanią i w kosza z Litwą. A w środę to już masakra - siata, kosz i noga. Kumulacja! Jak szóstka w totka! POLSKA! Dżizus - nie mam już miejsca w lodówce na browar! :)

I jako mały bonus - tapety. Co miesiąc obowiązkowo muszę mieć inną. Głównie dlatego, że uznaję tylko takie z kalendarzem. Tu jest ciekawa kolekcja na wrzesień.

7 wrz 2009

Sen o Mundialu

Mimo moich psioczeń na reprezentację Polski w nogę, jak na kibica przystało, zasiadłem z biało-czerwoną czapką i kuflem Lecha w dłoni aby, z typowo polską nadzieją, obejrzeć mecz przeciw Irlandii. I co ja mam powiedzieć. Najlepiej podsumował to wszystko Żewłakow na gorąco po meczu. Aż byłem w szoku, że w końcu jakiś piłkarz odważył się dosadnie powiedzieć jak chujowa jest ta reprezentacja. Może ktoś to wrzuci na jutuba, ale póki co znaleźć nie mogę. Moje wyskoki z kanapy w kierunku telewizora i miotanie kurwami pod adresem wszystkich zawodników bez wyjątku nie pomogło. Ani, Cudo - Ludo, ani jazzy Smolarek - nikt nie był w stanie dołożyć tej zwycięskiej budy. A Irlandia cudem nie jest. Wystarczyło ich przycisnąć i jedyne co robili to wiwatowe strzały na aut. A to że Lewandowski wleciał, razem z trójką obrońców, strzelając gola lewym pośladkiem jednego z nich, warto przemilczeć.

I chociaż miał to być mecz ostatniej szansy, to już coś wyliczają, że się nadal da. A podobno Polacy jak mają nóż na gardle to są jak lwy. Jak ich okupant przyciśnie to się jednoczą itp. I ta iskierka nadziei, sprawia, że znów zasiądziemy przed tymi telewizorami i cholera tylko ile moja wątroba stresu i piwska wytrzymać może się pytam? Do dupy z taką grą Panie.

Lepiej na siatkę przełączyć albo na zaczynające się dziś ME w koszu. Ja w środę, trochę niechcący, złapałem fuchę tłumacza Bardzo Ważnej Delegacji na Bardzo Ważnej Kolacji w Bardzo Drogiej Restauracji. Jednym słowem mecz, lub jego lwia część, ominie mnie łukiem. I może dobrze. Choć poziom stresu pewnie porównywalny. Angielski już nie ten sam co kiedyś, ale wczorajszy telefon od zioma zza oceanu dodał otuchy, że gadać się da.

A w stolicy, wielki świat Panie. I lekcja podręcznikowa - GPS to nie żona, nie daj sobie za niego ręki uciąć i ślepo nie wierz. Bo wylądujesz po złej stronie Wisły za mostem siekierkowskim i w korku do centrum wracać będziesz. No ale pomijając fakt, że podróż do stolicy znad morza naszego bałtyckiego to nadal mordęga ośmiogodzinna, to przyznać muszę, że drogi się budują, oj budują. Tylko jak się zbudują proszę na nich nie stawiać takiego 50 w kółku czerwonym na tle białym, bo pomysł to niewdzięczny, acz praktykowany. Koniec końców fotki na trasie nie strzelili, przeżyć się udało, ziomy odwiedzone i za zdrowie ich udało się rytuał uczynić, a i nieco milionów w Ministerstwie też udało się uszczknąć dla miasta naszego. Niepozorna wizyta warta dziewięćdziesiąt cztery miliony z hakiem :D

I na wikend dodatkowo szybka lektura w postaci Michała Witkowskiego i jego Margot. Współczesna proza polska pełna brzydkich wyrazów, niewybrednego seksu z tirowcami na 5 batów, świętej Asi od tirowców co przez CB nawraca na dobrą drogę i szołbiznesu w wydaniu bigbraderowskim. Lektura dziwna. Ale sprawiła, że szukam już jego dwóch poprzednich książek, szczególnie tej nominowanej do NIKE.

1 wrz 2009

Stolyca

Od środy do końca tygodnia przesiaduję w Warszawie. Jakby coś, ktoś, jakimś dziwnym trafem, czy jakoś to ten... :)

The boss


Żona kupiła mi piżamę. No comment.