Kołobrzeski Spleen

31 sie 2009

Strategia antylop

Tutsi, hodowcy bydła i Hutu, rolnicy. 6 kwietnia 1994 rozpoczyna się trwająca sto dni masakra, podczas której zginie blisko milion Tutsi. Zginą pod ostrzem maczet swoich sąsiadów Hutu, tropieni dzień w dzień, ukrywając się na bagnach, przebiegając dziennie dziesiątki kilometrów buszu, bez przerwy, unikając ciosów, jedząc co popadnie. Ci, którzy przeżyją wrócą do swoich obrabowanych domostw, bez mężów, dzieci, żon. W wyniku ludobójstwa, 2/3 społeczeństwa Rwandy, czyli ludność Hutu, zostaje wtrącona do więzień. Toczą się niezliczone ilości procesów. Mija ponad 10 lat od masakry. Pola stoją odłogiem. Zarastają. Brakuje rolników, brakuje jedzenia, Tutsi nie dają sobie rady. Rząd wydaje dekret, zwalniając z więzień zabójców, którzy w głębi duszy pogodzili się z tym, że zostaną straceni. W pierwszej kolejności wracają 'zwykli' mordercy. Przywódcy, dowodzący zostają w więzieniach. Hutu wracają do swoich domów, do swoich sąsiadów Tutsi. Wszyscy przechodzą szkolenia - nie mówić o masakrze, nie wracać do tego, nie rozmawiać, żyć w zgodzie. Pojednać się.

"Strategia Antylop" Jeana Hatzfelda - książka, która w formie krótkich wywiadów z zabójcami i ich niedoszłymi ofiarami, stara się odpowiedzieć na trudne pytania. Między innymi jak mieszka się obok sąsiada, który zabił twoją całą rodzinę i znajomych. Czy można przebaczyć? Czy można przestać się bać?

Warto wiedzieć co dzieje się na tym świecie, tuż obok.

28 sie 2009

Zmiany, zmiany

Ze cztery dni nie mogłem się zdecydować co za obrazek powinien widnieć na górze. Morze. Po czterech dniach wyszło, że morze. Odkrywcze. Po prostu nikt się tego nie spodziewał. Kołobrzeski Spleen z morskim motywem przewodnim... Dla równowagi są makalony. Białe. Czemu? Sztuka nie zna takich pytań :)

Pojawił się też ambitny dział 'w głośnikach'. Czyli, że raz na pół roku wrzucę tam jakiegoś linka do youtube z dobrym numerem. No może na początku będę się starał ale cudów bym się nie spodziewał. Na dzień dobry Moka only ... chociaż wiadomo, że chodzi o ficzuring MF Dooma.

Ale wracając na grunt życia realnego, chciałem opowiedzieć o fenomenie krajowej jedenastki. Artykułów o wypadkach na tej drodze w mijającym sezonie letnim nazbierałbym dobre kilkadziesiąt. I to licząc tylko byłe woj. koszalińskie. To co się tu dzieje o jakaś masakra. Droga jest klasykiem gatunku czyli po po jednym pasie w każdą stronę bez pobocza z wszechobecnymi wioskami, niestrzeżonymi przejazdami kolejowymi oraz wzniesieniami i zakrętami, na których, jak wiadomo, najlepiej się wyprzedza.

Fenomen polega jednak na końcowym odcinku jedenastki, bo umówmy się, że dla mnie kończy się ona w Kołobrzegu. Poznałem ją ostatnio nader dobrze, bo żeby dostać się do domu, przejeżdżam aż 5km tym przybytkiem. Ominę podziękowania dla Generalnej Dyrekcji Dróg Krajowych i Autostrad w Szczecinie za pomysł aby akurat w ten sezon zmodernizować mi dojazd do domu, bo kiedyś muszą. W komunie znaleźliby plusy mówiąc - stanie w korku motorem zacieśniania się związków międzyludzkich. Obywatelu - wyjdź z auta i zapal z kierowcą auta sąsiedniego. Tak czy owak w ciągu tych dwóch miesięcy stałem już 6 razy w korku z powodu wypadku na tym odcinku. I podpiąłbym to pod zasadę, że im bliżej celu tym cięższa noga. Ale jak wczoraj na delikatnym łuczku, gdzie jest ograniczenie do 50km/h i zostaje ostatnia prosta - jakieś 500m do miasta Kołobrzeg, zobaczyłem leżące na środku ulicy auto na dachu, na lokalnych blachach to wymiękłem. Serio - trochę wyobraźni.

Kilka notek prasowych z jedenastki: 1, 2, 3, 4, 5, 6.

24 sie 2009

O dobre imię tego miasta

Bo o imię miasta trzeba dbać. A szczególnie o dobre imię drużyny co to miasto reprezentuje. Bo wiadomo, że kibicem takiej FC Barcelony czy innego Milanu to łatwo być. Iść w dym i zabić za swój rodzimy klub - oto kibic! Za Jedność Żabieniec, Pogoń Kamyk czy Spartę Jazgarzew!

No więc ja, jako broniący dobrego imienia piłkarskiej Kotwicy Kołobrzeg, dementuję pogłoski jakie donieśli mi kibice Dębna Dębu Dębno. Nie, nie stchórzyliśmy! Nie uciekliśmy od wielkiej, drugoligowej piłki! Nie wstrzymano finansowania z miasta dla klubu. Jest wręcz przeciwnie. Miasto buduje stadion! Stadion przygotowany na ekstraklasę! Z oświetleniem dla transmisji HD i podgrzewaną murawą.

Musieliśmy dobrowolnie odpuścić rozgrywki w 2 lidze bo nie mielibyśmy obiektu przystosowanego do restrykcyjnych wymogów tejże. Mało tego. Nasze miasto stara się zostać centrum pobytowym dla jednej z drużyn euro2012. Baza noclegowa, plany inwestycyjne i odległość od lotniska imponują podobno delegatom UEFA i samemu Grzegorzowi L., którego tydzień temu ściągnęli z plaży wprost do gabinetu Prezydenta Miasta, bo ktoś go namierzył na urlopie. I Sebastian S. w kolejnych wywiadach mówi o nas jako o kandydacie na jakiejś liście i wierzę, że ta lista gdzieś się znajduje i wszyscy trzymają kciuki, bo toż to niezła szansa dla każdego co by zarobić. A dla drużyny, działaczy, prasy i całej tej otoczki mającej nawiedzić nasze miasto bezcenna lekcja z nadmorskiego KORKA. Ale spoko. Do 2012 to i metro zbudujemy.

Ale odbiegłem od tematu. W każdym razie porażka z Dębem Dębno 2:0 ostatnio to zamierzone działania. Jak wybudujemy stadion to odkupimy Kake. I potem przebojem do Ligi Mistrzów!

Wierzę we wszystkie działania sportowych decydentów w tym mieście. Wierzę w ściągniętego do koszykarskiej Kotwicy Briana Freemana wprost z uniwerku w USA. W końcu 2,7pkt na mecz, 4 zbiórki i 1,5 asysty to piorunujące statystyki. Wierzę... w końcu jestem kibicem więc co mi pozostaje?

21 sie 2009

Konto usunięte

Wczoraj pozbyłem się kroczek po kroczku konta w serwisie społecznościowym NK. Chyba informacja o tym, że jakiś gangster wpadł w ręce policji po kilku latach ukrywania się, bo zaczął wysyłać wiadomości do swojej ex, będąc nad morzem w Polsce na 'małym urlopie z emigracji spowodowanej listem gończym', przechyliła szalę. Wyczytałem kiedyś, że aby skasować konto tak dosadnie, by nie zostawiło śladu w sieci, trzeba skasować znajomych, zdjęcia, klasy, fora i na koniec nabluzgać adminowi, żeby sam cię wywalił. Mimo wszystko nie wierzę, że można całkowicie skasować cokolwiek co dostało się do internetu - niestety - uważaj co tam przesyłasz :)

Zawsze lubiłem wszelkiego rodzaju grona, myspace'y i im podobne. Jednak fenomen Naszej Klasy to faktycznie 'fenomen'. Zaspokajanie próżności z jednej strony, a z drugiej mania 'podglądactwa'. No i sam pomysł. Nasza klasa. Ludzie ze szkoły. Ludzie, których w pewnym momencie połączył los, bez względu na zainteresowania czy innego rodzaju podobieństwa, może poza wiekiem, choć i to przecież nie jest regułą. Oczywiście dzięki ślepemu losowi, pojawiło się mnóstwo długotrwałych przyjaźni czy miłostek, jednak z wieloma obcowało się 'siłą rzeczy'.

Jaki ma więc cel odnalezienie Grześka z podstawówki, którego znałem mając 12 lat? Dowiedziałem się, że obecnie pracuje i mieszka w zupełnie innym mieście, ma żonę i 2 dzieci. Spoko. Do tego po wymianie dwóch wiadomości nie za bardzo mamy o czym gadać. A to jeden z lepszych kolegów z czasów zamierzchłych.

I pozostaje nam tych 250 znajomych (chyba, że do tego dorzucimy trzysta fikcyjnych kont typu 'Piotry, Piotrki i Piotrusie') do których i tak się nie odzywamy. Tylko, co jakiś czas (lub w niektórych przypadkach naszaklasoholików - codziennie) widzimy zdjęcia "znajomych" i ich dzieci, psy, koty, widoki z Egiptu i pozę przy jakimś aucie. Osobiście wyczerpałem ciekawość, wszystko już wiem, z nikim z zamierzchłej przeszłości jakoś kontaktów nie odnowiłem na tyle żebyśmy mieli sobie padać w ramiona i tak zamknąłem konto w tym nieszczęsnym serwisie. Chciałoby się powiedzieć niektórym 'Get a life people'.

Najśmieszniejsze, że już podczas kasowania znajomych jeden po drugim dostałem kilka wiadomości na gg i na samej NK (od ludzi, którzy tak czy owak nic do mnie nie pisali) dlaczegóż to ich skasowałem. Ktoś śledzi te 'wydarzenia' na dole strony głównej jednak? Znów - 'Get a life people'.

Tak więc jestem w facebook.pl :) Z całym zapasem znajomych, z którymi utrzymuję stały kontakt. A do moich kochanych, niezapomnianych Kiełboli, Pepków, Bertongów, Weniów, Lesiów, Smołków i innych, którzy mogą sobie nie życzyć rozgłosu (ustawa o ochronie danych osobowych), mam numer telefonu. A jeśli nieaktualny to co... długo ich znajdę?

No i miało być bezszelestnie ale skasowanie konta na NK nie przechodzi bez echa :P

19 sie 2009

Środa

Śniła mi się zima. Wstałem rano i był śnieg. Mówię, kurde, wczoraj jeszcze był w miarę plażowy dzień, a dziś już śnieg. I po to czekałem tyle czasu na sezon? Na słońce? I znowu muszę planować jakieś orienty, żeby poczuć trochę lata? Emigruję. Że też nie wyjechaliśmy do tego Doha kilka lat temu, mając zapewnioną robotę w jednym z sieciowych hoteli. Ale może to i lepiej. Coś media ostatnio mówią, że Qatar niewypłacalny.

I jakoś mniej piszę, więcej czytam. Telewizora używam do podejrzenia co dzieje się w Berlinie na mistrzostwach. Wczoraj, jednym tchem, pożarłem "451 stopni Fahrenheita".
Daj ludziom konkursy, które można wygrywać pamiętając słowa popularnych przebojów, nazwy stolic stanowych i ile kukurydzy wyhodowano w Iowie w ubiegłym roku. Napchaj ich niezapalnymi faktami, wbij w nich tak cholernie pełno suchych faktów, żeby czuli się nasyceni i niebywałe “zdolni” posiadając taką wiedzę. Wtedy będzie im się zdawało, że myślą, i będą mieli poczucie ruchu nie poruszając się. I będą szczęśliwi, ponieważ fakty tego rodzaju nigdy się nie zmieniają. Nie dawaj im żadnego śliskiego materiału w rodzaju filozofii czy socjologii, by wiązała te fakty. W ten sposób osiąga się tylko melancholię. Człowiek, który potraf rozłożyć na części ścianę telewizyjną i złożyć ją z powrotem, a większość ludzi w dzisiejszych czasach to potrafi, jest szczęśliwszy od tego, który usiłuje obliczyć, zmierzyć i rozwiązać zagadkę wszechświata, bo tego nie da się obliczyć i rozwiązać, a człowiek czuje się potem tylko diabelnie przygnębiony i samotny.

Jak ktoś toleruje e-booki to książka jest chociażby tutaj.

14 sie 2009

O ukrytych potrzebach

Dopóki nie wszedłem na stronę FabrykaForm nie wiedziałem, że tak przedziwne akcesoria są mi POTRZEBNE do domu, przy czym każda jedna pierdoła kosztuje nie mniej niż stówę. Przy czym te NAJBARDZIEJ potrzebne mi rzeczy jak np. zaparzacz do kawy w zapinanej koszulce kosztuje już nieco więcej. No ale film zaprezentowany na stronie producenta po prostu sprawił, że muszę go mieć ten zaparzacz! Ta kawa się tam kręci i się zaparza i do tego ta czerwona koszulka i ta zatyczka co sprawia, że fusów nie ma, a kawa zaparzona na maxa jest... Marketing w najczystszej formie - uzmysławia ci, że żyć bez zaparzacza nie możesz, choć przed chwilą nie wiedziałeś, że istnieje.

Podobnie było kiedy wczoraj na ulicach Kołobrzegu zobaczyłem Ferrari prowadzone przez młodego gościa. Znalazłem dziś ten model na allegro. 612 bodajże. Półtorej bańki prawie. No w najbliższych miesiącach raczej nie zakupię. Garażu nie mam, wiesz. Bałbym się, że buchną.

11 sie 2009

Trochę sportu

Ach, powołali nam zbawcę! Jest Obraniak! Wszystkie media trąbią o jego przybyciu. On sam mówi aby nie oceniać go po pierwszym meczu ale tryska spokojem i optymizmem. Poczekaj troszkę Ludwiku - skończysz jak Leo. Uwielbiam nasz Polski optymizm, dzięki któremu można nam wcisnąć panaceum na wszystkie nasze nieudolności. Już zapomniałem o tym sparingu z Irakiem! Nieważne, że Leo siedzi w Rotterdamie! Co tam, że Smolarek wyleciał dziś z Racingu (w sumie cholera wie czy jest w kadrze?). Mniejsza, że Boruc się 'skomplikował'. To wszystko nic! Mamy Obraniaka! On nam dźwignie kadrę.

... ale dziś może lepiej o 17:00 na TVP2 zobaczyć czy Gortat dźwignął nam kadrę... w piłkę koszykową oczywiście.

7 sie 2009

Piątek - upichć sobie kurę z KFC

Dawno nie było kulinarnie, a przecież w kuchni nie próżnuję. Odkryłem kilka hitów ale dziś będzie o próbie podrobienia hot-wingsów z KFC. Takie skrzydła są hitem na posiadówę, na ciepło i na zimno, pod piwko i pod dobry sosik do maczania. Od czasu do czasu oczywiście, bo to tłuste dziadostwo.

Żeby stworzyć najpodobniejszą wersję skrzydełek domowym sposobem należy zaopatrzyć się w dwa składniki, których założę się, że w kuchni nie posiadacie - glutaminian sodu i jajka w proszku. Glutaminian da się dostać na sieci, a jajka w proszku (tudzież mieszkankę piekarniczą) da się wydębić z lokalnej piekarnio - cukierni.

Podstawa:
- skrzydełka kurczaka
- olej do głębokiego smażenia

Przyprawy:
- pieprz kajeński, pieprz biały, sól, bazylia, tymianek, czosnek w proszku, papryka czerwona słodka, glutaminian

Panierka:
- mąka pszenna, jajka w proszku

Skrzydełka dzielimy na 3 części, lotki wywalamy do kosza. Całość zasypujemy pryprawami: sporo pieprzu kajeńskiego i białego (w końcu to HOT wings), łyżeczka glutaminianu i reszta przypraw wg uznania do smaku. Całość zostawiamy co by się zapeklowało w lodówce - najlepiej 12 godzin.

Panierkę przygotowujemy w stosunku 1-1 oraz lekko solimy. Obtaczamy skrzydełko w panierce, wkładamy na sekundę do wody i znów do panierki. Obtoczone kurczaki kładziemy na sitko i podrzucamy co by nam się charakterystyczne frędzle na kurczaku zrobiły. Tak przygotowane kury wrzucamy na głęboki tłuszcz (180-200 stopni - może być frytkownica) i dajemy im około 14 minut. Ot i cała filozofia. Fastfood w końcu.

Jak nie zdobędziecie jajek w proszku, można obtaczać kury w samej mące, a zamiast wody użyć białka jajek do maczania.

Przepis jest efektem wielogodzinnego studiowania internetu oraz licznych przypalonych garnków, spalonych kurczaków i zapaćkanej mąką kuchni. Ręczę, że jest bliski oryginału. Po oryginał zapraszam do KFC :D

A jakby mnie kto szukał to z ekipą 70 znajomych, okupujemy jedno z pól biwakowych nad jeziorem. Dziś w planie podnoszenie procentów, by z rana, ledwo żyw, ruszyć spływem kajakowym w dół (mam nadzieję) rzeki. To będzie ciężki weekend.

6 sie 2009

Gdybyśmy urodzili się ciut wcześniej w JuEs


Widać, że byłby ze mnie dobry Jay-Z i moja Beyonce też niczego sobie, aaaajjjjjt?

W internecie www.yearbookyourself.com robi furorę.

5 sie 2009

Akcent koszykarski

Yay! Winiu w Kotwicy! Powrócą stare, dobre czasy kibicowania! Kooooootwicaaaa!

4 sie 2009

Latać

Przygód ze wsi ciąg dalszy. Sławny apartament koło naszego domu okupuje, od wczoraj, śpiewająca ekipa z gitarą. Idąc spać, do snu tulił mnie utwór „Whisky moja żono”. Są wakacje w końcu, tak? Nikt przecież do pracy rano wstawać nie musi. Żona moja mnie tylko rano poinformowała, że ekipa rzygała przez okno koło 3 nad ranem. To się nazywa Polski etos zabawy! Wyjedź nad morze z kolegami, śpiewaj z nimi przy gitarze i winie do białego rana i rzygaj po dachu ile fabryka dała! Rozczuliłem się – ach te studenckie czasy ;)

I zrobiłbym coś. Coś we mnie siedzi. Oglądałem wczoraj na National Geographic odcinek z cyklu podróży kulinarnych po świecie. I tam jeżdżą i jedzą. I byli we Włoszech. I była ryba, owoce morza, makarony i pełno oliwy! I flaki jedli jakieś smażone w bułce na ulicy z ostrym sosem. Też bym pojechał coś zjeść…

A do tego mamy pod nosem lotnisko i zacząłem szukać ile kosztuje taki kurs pilotażu na motolotnie. I kosztuje dychę. A sama motolotnia nówka nie śmigana trzy dychy. I można tym latać i sunie to 100 na godzinę i np. lecisz sobie do zioma do Zielonej Góry w 2 godziny i lądujesz na polu, bo to gdzie popadnie można usiąść praktycznie. No ale kurwa ja mam lęk wysokości! A co dopiero pilotować to ustrojstwo? Ale mówię – przezwyciężę i wezmę skoczę ze spadochronem podczepiony do zioma, bo są właśnie u nas do końca tygodnia. I zobaczyłem filmik z tego wydarzenia na ich stronie i nogi mi zadrżały. Niestety cienX skrzydeł nie ma i po ziemi stąpać twardo lubi – ptaka ze mnie nie zrobią. I tyle na temat szaleństw.

Hasło na dziś: „Wszyscy wiedzą, że czegoś nie da się zrobić, i przychodzi taki jeden, który nie wie, że się nie da, i on to właśnie robi.”